wtorek, 22 kwietnia 2014

Garść newsów z ostatnich tygodni.

Planowanie ma czasem to do siebie, że mocno się mija z rzeczywistością. Szczególnie jak ktoś "uchyli lufcik" ;) Nie mogę powiedzieć, że moje wszystkie wcześniejsze plany i zamierzenia straciły ważność, ale część wylatuje, by na ich miejsce weszło coś zupełnie innego.

Po przebiegnięciu półmaratonu na Nocnej Ściemie miałam trochę czasu na zastanowienie się - co dalej? Dopadło mnie jakieś podłe przeziębienie i nie chciało odpuścić, więc na rozmyślanie miałam wyjątkowo dużo czasu. Kilka osób pytało mnie wtedy "to kiedy maraton?" Odbierałam to raczej w kategorii drobnej uszczypliwości, bo gdzie.. maraton? To niby jest jakiś tam kolejny krok po połówce, ale z poziomu, gdzie wtedy stałam, to nawet nie umiałam sobie wyobrazić, jak daleko by trzeba było się znaleźć, żeby móc spokojnie myśleć o pełnym dystansie. W głowie ułożył mi się plan bezpieczny - zacznę się zastanawiać nad maratonem, kiedy dojdę do poziomu "poniżej 2h na połówce". Także mam ponad 12 minut do urwania.

Pod koniec roku na fb zaczął mnie atakować herbalife triathlon. Nie jest tajemnicą, że mąż mój Trolunio do triathlonu się przymierza. Nie będzie to więc pewnie dla nikogo zdziwieniem, jak powiem, że też mi to przeszło przez myśl. Pływać coś tam umiem.. może nie za szybko, ale na wodzie się unoszę i przesuwam do przodu.. Na kurs się zapisałam zresztą, żeby podciągnąć nieco to swoje pływanie.. Boczne kółka od roweru odkręciłam już naprawdę dawno, więc teoretycznie też sobie mogłam poradzić. No i biegam. Czyli wszystko jest. Niby.

Jednak im dalej w las, tym więcej drzew. Najsłabszym ogniwem jest u mnie rower. Mam taką ciężką kozę, która się raczej na takie harce nie nadaje. Mąż udostępnił mi swój rower, żebym sobie zobaczyła. Spuszczę kurtynę milczenia nad tym, jak bardzo przeżyły to moje szanowne 4 litery, ale potwierdziło się to, co w sumie wiedziałam już od dawna, ale spychałam to w jakieś dalsze rejony świadomości ;) Ja nadal umieram ze strachu i robię w portki przy prędkości powyżej 25 km/h ;) Ponadto, z pływaniem nie jest może najgorzej na świecie, ale jest co najwyżej przeciętnie, więc zakładając, że zmieszczę się w limicie, to zanim się wygwiazdorzę na rower, to wyjdzie, że muszę jechać naprawdę żwawo. Bo zakładałam start na dystansie sprinterskim (750m pływania, 20 km roweru i 5 km biegu). Później pojawiła się jeszcze na horyzoncie opcja 1/8 IM, która jawiła się jakoś tak przyjaźniej, bo pływania mniej, a co za tym idzie - więcej czasu na snucie się na rowerze :P

Zaczęłam się jednak mocno zastanawiać, czy ja naprawdę tego chcę? Czy będę usatysfakcjonowana przeczołganiem się przez najkrótszy z dystansów? Im bliżej tych zawodów (czerwiec 1/8IM, sierpień sprint), tym więcej wątpliwości. Zaczęłam więc szukać innego celu. Wtedy wymyśliłam - 31 sierpnia - Półmaraton Gryfa w Szczecinie. Atak na 2h, a potem niech się dzieje, co chce ;)

Już zakasałam rękawy do układania sobie planu bardziej szczegółowego.. Przeglądałam swój plan, który miałam przed Ściemą.. A wtedy pojawiła się propozycja nie do odrzucenia. Sierpień. Babeczkowy sierpień. Babeczki w sierpniu robią maraton. Lufcik został uchylony :D Zwłaszcza, że zaraz za propozycją przyszedł też gotowy plan. Nic tylko wsuwać buty i zasuwać do lasu :)

Dlatego kilka startów wywaliłam. Zostawiłam tylko te, które już opłaciłam, ale szczęśliwie bardzo ładnie się wpisują w plan od Darii. Lekko go zmodyfikowałam, poprzesuwałam co nieco, żeby pasowało ze środowym wspólnym bieganiem. No i działam. Tabelka rozpisana, codziennie skreślam okienko z kolejnym dniem :) Dzisiaj, zgodnie z planem, pasę tyłek na kanapie.. to znaczy - mam dzień wolny. Jutro z przyjemnością skreślę kolejne okienko :)

A co z moim "nie biorę się za maraton, dopóki nie będę biegać połówki w poniżej 2h"? Liczę, że dojdę do tego poziomu, ale zrozumiałam gdzieś po drodze, że bieganie to nie tylko wynik, cyferki i tempa. Można sobie po prostu biec i cieszyć paszczę, nie oglądając się na wskazania zegarka i na to, czy mogłam szybciej, lepiej i mocniej. Pobiegłam z dziewczynami do Łaz w któryś weekend. Dołączyłam w trakcie i wyszło mi 18,5 km w spokojnym tempie. Miło spędzone 2h, bez jakichkolwiek problemów w kolejnych dniach. Szok, co? No właśnie nie, bo skoro biegam dłuższe dystanse od jakiegoś czasu, to nie jest to już dla moich nóg taki szok, jak kiedyś.

Liczę, że jak solidnie przepracuję te nadchodzące tygodnie (a nie zamierzam się opierdzielać), to nawet jakbym miała się kulać 5h i więcej, to nie stracę kończyn :) A może to tylko moje pobożne życzenia? Przekonamy się :)

Parę dni temu w tv puszczali "Incepcję". Przypomniała mi się jedna scena, która idealnie obrazuje moje obecne podejście do tematu.


BOOOOM! :)

środa, 2 kwietnia 2014

Podsumowanie marca

Odkułam się trochę za słaby styczeń i bardzo słaby luty. W marca dałam do pieca, aż miło!

MARZEC

Łączny dystans: 165,08 km
Łączny czas treningów: 18 h 48' 52"
Średnie tempo treningów : 6:50 min/km

Niniejszym marzec 2014 jest moim rekordowym miesiącem! Wcześniej był to październik (z Nocną Ściemą!), z przebiegiem mniejszym o 19 km! W marcu najdłuższy bieg (zawody) to 15 km w Kołobrzegu. 

Mam nadzieję, że nie odbije się to jakoś negatywnie na moich nogach :)))