poniedziałek, 16 marca 2015

Do trzech razy sztuka?

Nie wiem, co jest takiego w Biegu Zaślubin, że chcę tam wracać..

Termin?
Nie, nie sądzę. Połowa marca to niekoniecznie mój najlepszy okres w roku.

Sprzyjające warunki atmosferyczne?
Oj, zdecydowanie nie - w marcu jak w garncu!

Trasa?
Może, ale ciężko powiedzieć - za każdym razem inna! Ale zawsze atestowana i zawsze płaska.

Atmosfera?
Hmmm... raczej nie..

Pakiet startowy/medal/inne fanty?
Zdecydowanie nie. W tym roku nie wiedziałam nawet, jak będzie wyglądał medal. Jestem sroką, ale bez przesady.

Sentyment?
Myślę, myślę, czacha dymi, z uszu lecą kłęby dymu... TAK! Sentyment! To właśnie to mnie do Kołobrzegu zawsze ciągnie.

W zeszłym roku chciałam złamać 1h30'.. Udało się, ale nie byłam do końca zadowolona ze startu. Przez dobre dwa, trzy tygodnie byłam zrzędliwą męczybułą. No dobra, trwało to trochę dłużej.. Chyba dopiero życiówka na 10 km w Szczecinku (koniec kwietnia :P ) sprawiła, że przestałam rozbijać g* na atomy w sprawie Kołobrzegu. Czasem potrzebuję więcej czasu na "przetrawienie"... ;)

W tym roku było z jednej strony łatwiej, bo nie nastawiałam się na żaden czas, chciałam pobiec dla samej frajdy. Z drugiej strony, miałam takie nieodparte wrażenie, że zeszłoroczny Bieg Zaślubin zapoczątkował serię bardzo niefajnych zdarzeń.. Intrygi, obgadywanie, nastawianie jednych przeciwko drugim.. Nie odnajduję się w takich klimatach i do dziś odbijają mi się to wszystko czkawką. Dlatego jechałam do Kołobrzegu z pewną obawą..

Muszę jednak przyznać, że było fajnie, dobrze się bawiłam i chyba mogę powiedzieć, że nikt i nic nie było mi w stanie dobrego humoru popsuć :) Kołobrzeg został odczarowany!