poniedziałek, 28 września 2015

Eh, znów pod górę..

Biednemu zawsze wiatr w oczy! Ledwo zaczęłam się rozkręcać, wyjęłam kajecik, rozpoczęłam planowanie.. a tu bach - gile do pasa, kaszel gruźlika i ogólna bida z nędzą.

Biegowy weekend 19-20 września okazał się pechowy. Mogłam się spodziewać, że bieganie dwa dni z rzędu z lekkim przeziębieniem skończy się słabo.. Aaaaale zawsze gdzieś tam z tyłu głowy pojawia się myśl, że "no przecież mnie to nie dotyczy" i po prostu wybiegam te gile i już.. I kurde, za każdym razem kończy się tak samo ;) i, jak się można domyślić, nie jest to bynajmniej triumf nad gilami.. ;) 

Zdrowie jest najważniejsze, więc przez ostatni tydzień nie robiłam nic związanego ze sportem. Żadnego biegania, rowerowania.. Pływanie na basenie też na razie zawiesiłam, bo z przytkanymi uszami to tak raczej średnio.. Nie mam najmniejszych szans zrealizować swoich założeń odnośnie aktywności we wrześniu, nawet jakbym przez kolejne 3 dni naparzała jak zwariowana. No nie da się i już. 

Pierwsze bieganie planuję dopiero w środę.. No i mam nadzieję, że do tego czasu już będę się czuła całkiem dobrze.. Dziś jeszcze tak powiedzieć nie mogę. Jest lepiej, znacznie lepiej niż parę dni temu, ale daleko mi jeszcze do stanu, w którym mogę śmiało powiedzieć "czuję się dobrze". 

Swoją drogą, nie sądziłam, że po 30-tce zacznę się "sypać" w takim tempie! ;)

W związku z tą przerwą.. plany na październik musiałam trochę zrewidować i dostosować do swoich obecnych możliwości. Marnych, nie oszukujmy się :P 

Poprzeczkę ustawiam sobie na nadchodzący miesiąc na następującym poziomie:
Bieganie - 120 km
Rowerowanie - 8 aktywności 
Pływanie - 4 aktywności

i postaram się doskoczyć ;)

Jak będzie - zobaczymy :)

poniedziałek, 7 września 2015

Głodna jestem.. historia pewnych gaci.

Od jakiegoś czasu próbuję się wziąć w garść.. Jak pisałam poprzednio - stopień mojego nieogarnięcia stał się dla mnie mocno denerwujący i muszę wreszcie coś z tym zrobić, bo przeszkadza mi to na maksa.

Na domiar złego, właśnie rozpoczął się okres zbierania żniw z dobrze przepracowanych wakacji.. Zrobiło się chłodniej, można polatać to tu, to tam i powykręcać życiówki... Ale jak się ostatnie miesiące spędziło na zajadaniu smutków i zaklinaniu rzeczywistości, to można co najwyżej wbijać zęby w tynk z żalu.. ;) 

Mam wielki głód życiówki, ale na nią nie zapracowałam, więc "nie należy się" ;)

Oczywiście, cieszy mnie rosnąca motywacja, bo jak się złapie wiatr w żagle, to wszystko idzie łatwiej. Nie działa na mnie "zmuszanie się", skutek jest dokładnie odwrotny.

A pomyśleć, że moje problemy zaczęły się od gaci! Uprzedzam - poniższa część wpisu zawiera drastyczne opisy "przyrody" ;) Tylko dla ludzi o mocnych nerwach ;)

Po zmniejszeniu objętości treningowych zeszłej jesieni, trochę mnie wybrzuszyło tu i ówdzie. Waga troszkę podskoczyła.. Nie było tragicznie, akurat zaczynała się zima, więc można było te wałeczki schować pod dodatkowymi warstwami ubrań. Ale zbliżały się święta.. Jak się wbić w sukienkę, skoro mój "kaloryfer" się zapowietrzył? Z pomocą pospieszył mój ulubiony sklep, który miał w ofercie "cudowne gacie". One prawie pod pachy sięgają! No to jak się wbiłam, trochę mnie spłaszczyło i kiecka, choć leżała gorzej niż przed przytyciem, to jednak na brzuchu nie wyglądała aż tak źle. Ogólnie - uszło w tłoku... Ufffff, święta uratowane!

Jednak to był początek katastrofy. Magiczne gacie, które miały mi poratować w kryzysowej sytuacji (bo się nie wyrobiłam ze zrzuceniem wałeczków), zaczęły coraz częściej pojawiać się w moich "codziennych stylizacjach". Nawet nie wiem kiedy, dowaliłam sobie kolejnych dodatkowych wałeczków i stało się jasne, że teraz to bez cudownych gaci to lepiej nie wychodzić z domu. Oparłam się jednak pokusie.. Wzięłam to na klatę, bo nikt mi jedzenia w paszczę nie pchał siłą, a i nikt mnie na siłę w domu nie zamykał, żebym nie biegała.. Sama nawarzyłam piwa, to trzeba je wypić. Przeszłam "odwyk od magicznych gaci". Zastanawiam się, czy ich nie puścić z dymem, żeby więcej nie kusiły.. 

Eh, pozostaje mi mieć nadzieję, że wytrwam w "czystości" i na wiosnę znów będę się mogła cieszyć życiówkami.. Jesień tego roku jest już raczej stracona. Istnieje jakaś szansa na podkręcenie wyniku w półmaratonie.. Ale to tylko dlatego, że rok temu przed Nocną Ściemą już sobie folgowałam i nie pobiegłam na maksa.. No i jeszcze przygoda w krzakach.. ;) ale to przez żarcie wszystkiego, co popadnie. Taka kara ;)

Jestem w biegowej czarnej D. Wczoraj się naoglądałam na endo i fb, jakie ludziska życiówki powykręcali w Pile i zachciało mi się wyjść i docisnąć swoje leniwe dupsko.. Moje ulubione warunki atmosferyczne do biegania - ok. 12-13 stopni i deszcz.. może ciut za mocno wiało. I co? No właśnie - dupsko :/ Chociaż jest też jakiś pozytywny aspekt - wyszłam, zachciało mi się i jeśli to się utrzyma, może uda mi się trochę podreperować moje żenujące osiągi :D Piszę "żenujące", bo zbyt dobrze pamiętam, z jaką lekkością biegałam w tym tempie rok temu.. I zbyt dobrze pamiętam, jakie czasy osiągałam przy porównywalnym wysiłku. Bliżej wtedy było do rozmieniania 5:00/km niż do mozolnego schodzeniu w okolice 5:45. (Które się oczywiście i tak nie udawało :P )

Z tym wychodzeniem z biegowej D. to trochę jak ze zrzucaniem wałeczków - nie da się od razu. Szkoda, ale no nie da się i już. Jedyne, co można zrobić "od razu", to po prostu przestać się użalać, zakasać rękawy i zabrać się do roboty.

Podsumowanie pierwszego tygodnia września i stopień realizacji postawionych celów przedstawia się następująco: 

1.  RAN      14,40 / 115 km -> 12,5%
2.  BAJK     0,5/8 h -> 6,67%
3.  SŁIM     0/0 -> 0% (ale w tym tygodniu coś będzie!)

No.

piątek, 4 września 2015

Dawno, dawno temu...

... za siedmioma górami, za siedmioma lasami, żyła sobie dziewczyna, co to szurała, bo lubiła i czasem coś tam popisała... O, jak dawno mnie tu nie było! Złożyło się na to wiele czynników, których nie będę rozwijać, bo szkoda czasu! ;)

Co tam się u mnie działo po triathlonie? Otóż tydzień później zrobiłam kolejny - w Kołobrzegu ;) Relacja z niego rodzi się w bólach.. Ale powstanie! Kilka dni temu za to zrobiłam jeszcze jeden - w Chmielnie. Tym razem supersprint (600m + 15km + 3km). No i też coś nabazgram na ten temat.. :)

Biegowo zaś, delikatnie mówiąc, szału-bez. Jak już zeszło ze mnie powietrze po zeszłorocznym maratonie, to stopniowo staczałam się w biegowy niebyt. Nie wiem, czy to kwestia przemęczenia, czy może jakieś inne czynniki, ale po prostu tak, jak mi się wtedy nie chciało, to nie było jeszcze chyba nigdy ;)

To niestety przełożyło się na bardzo brzydkie wskazania na urządzeniu o szklanym licu wyświetlającym cyferki. Pomału się ogarniam, ale nie jest lekko. Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy miałam kilka "lepszych" momentów i już mi się wydawało, że wychodzę na prostą... ale okazywało się, że to kolejna ślepa uliczka.

Czy teraz jest lepiej? Nie wiem. Chciałabym, żeby było, bo jestem zmęczona swoim nieogarnięciem ;) Jedno jest pewne - znów czuję przypływ energii i zamierzam ją przekuć w coś pozytywnego.

Gapię się w endomondo i nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że w zeszłym miesiącu "natrzaskałam" tylko niecałe 40 km. Miałam tydzień urlopu, ale kurde... Przesada! :) Owszem - pojeździłam trochę na rowerze, co przełożyło się na mniej więcej taki sam czas aktywności, co w lipcu. Niemniej, wynik lipcowy i sierpniowy to ok. 11,5 h ćwiczeń.. W czerwcu było to 18h.. a w czerwcu 2014 (mój najbardziej aktywny i "najchudszy" czas) - prawie 26h... Nie ma się więc co dziwić, że waga nagle zaczęła wskazywać to, co zaczęła wskazywać. Te statystyki są bezlitosne dla mnie, nie ma co..

Przez ostatnie miesiące rozpisałam sobie chyba ze cztery plany treningowe. Wszystko o kant dupy, bo kończyło się albo zanim na dobre zaczęło, albo po jednym treningu. I nie zawsze z powodu choroby! ;) ale dość tego, już wystarczy. Na wdrożenie konkretnego planu jest dla mnie jeszcze psychicznie za wcześnie (poczekam aż poziom motywacji będzie trochę wyższy..), jednak postanowiłam wyznaczyć sobie cele na ten miesiąc i choćbym miała się zesrać - zrealizuje je.

Przedstawia się to następująco:

1. Więcej biegać. Nie może być tak, że na 31 dni w miesiącu przypada tylko 6 dni z bieganiem (w tym jeden to zawody!).

Przynajmniej 3 razy w tygodniu, z obciążeniem rzędu 25-30 km/tydzień - to by dało powiedzmy 115 km.

2. Rower! Zeszły miesiąc "uratowała" właśnie aktywność na rowerze. Teoretycznie najprościej to ogarnąć - nie można zwalić na brzydką pogodę czy brak czasu..

Jeździć regularnie - 2 razy w tygodniu lub łączny czas jazdy powyżej 1h - będę zadowolona z wyniku 8h jazdy na rowerze we wrześniu..

3. Basen... Tu będzie najtrudniej, bo jestem po przebojach z zatokami.. Ale trzeba być dobrej myśli - popływanie zawsze się przyda.. Żeby nie przeszarżować - na wrzesień zakładam sobie plan pt.:

3 razy w miesiącu.

Po co to wszystko piszę? Sama nie wiem, po tylu miesiącach ciszy pewnie i tak nikt tu nie zagląda.. ale skoro tak publicznie się zdeklarowałam, to będę przez cały miesiąc żyła w przekonaniu, że się tak obnażyłam emocjonalnie i mooooże mnie to mocniej zmotywuje? :)

Poczyniłam również stosowne pomiary na urządzeniu o szklanym licu wyświetlającym cyferki. Wyraziłam pobożne życzenia co do tego, jak bardzo chciałabym zmienić te wskazania przez kolejny miesiąc.. Zobaczymy, co mi z tego wyjdzie ;)

Realizacja na dzisiaj przedstawia się żenująco :D

1.      5,5% (6,33/115 km)
2.      0% (0h/8h)
3.      0% (0/3)

Na szczęście zapisałam się na zawody! A to dodatkowa motywacja do wrzucenia kilku km! :)

Pozdrawiam ;) i kończę ten przydługi wywód.. :)