poniedziałek, 30 listopada 2015

No to poszło.. ;)

Proces planowania "TRI sezonu" zakończony sukcesem. Dogadali się, ustalili i nawet pierwszych zapisów dokonali!

Mój zeszłotygodniowy dylemat - maraton w maju czy ćwiartka w czerwcu - zszedł trochę na dalszy plan, jak tylko zaczęłam szczegółowo rozpisywać co, gdzie i kiedy. Przypomniałam sobie, ile miałam biegania poprzednio.. a realizowałam dość luźny plan na tzw. "przetrwanie". Moje kolejne starcie z dystansem królewskich chciałabym, by było jednak zwycięskie w pełni - czyli bez epizodów chodzonych. Musiałabym się więc przyłożyć troszkę więcej, a to bardzo czasożerne.. 

A mój mały prywatny tri-kalendarz już się skrystalizował! Pod presją czasu (koniec pierwszego terminu opłat w Charzykowych), podjęliśmy kilka kluczowych decyzji i już wiemy, co i gdzie chcemy popełnić. 

Zapisałam się ostatecznie na sprint, żebyśmy mogli z mężem wystartować razem (jedno po drugim) :) Opcji było wiele - bo wchodziła też w grę sztafeta.. ale ponieważ czerwiec to dopiero tak na dobrą sprawę początek sezonu, postanowiłam, że na ćwiartkę przyjdzie czas troszkę później. Będzie więcej czasu na rozpływanie się w otwartym zbiorniku, bo basen to jednak basen...
Nie da się wszystkiego przećwiczyć na 25m od ściany do ściany, z dnem na wyciągnięcie ręki i z wodą przejrzystą, albo chociaż trochę przejrzystą.. To nie to samo co jezioro czy morze.. :)
Plan podstawowy zakłada 4 starty - po jednym w miesiącu od czerwca do września.
Będzie się działo! :D

wtorek, 24 listopada 2015

Listopad się kończy..

Powoli zbliża się koniec miesiąca, a ja już teraz mam znacznie więcej kilometrów niż w zeszłym miesiącu :) A jeszcze został niecały tydzień! Juhu :) Idzie ku lepszemu, zdecydowanie!

Tytuł wpisu nie jest może zbyt odkrywczy, bo każdy się mniej więcej orientuje, że lada dzień powitamy grudzień.. Ale koniec listopada to zarazem początek planowania, co by się chciało "zrobić" w 2016 roku. Część imprez, które chodzą mi po głowie, uruchomiła już zapisy. To znaczy - nie imprezy uruchomiły, ale ich organizatorzy ;) Niektóre listy są już prawie pełne, więc to tak naprawdę ostatni moment, żeby się jakoś określić..

Okres zimowy jest zdecydowanie mniej intensywny, jeśli chodzi o zawody. Na razie jestem zapisana (bądź mam silne postanowienie, że już za momencik, już za chwileczkę się zapiszę) na jedną imprezę w miesiącu, w okresie od grudnia do marca. W grudniu jest to półmaraton św. Mikołajów w Toruniu, styczeń i luty - lokalne biegi na 7,5 i 10 km (nareszcie nie trzeba jeździć!), a w marcu, tradycyjnie już, Bieg Zaślubin - 15 km w Kołobrzegu.

Na kwiecień planuję dyszkę w Szczecinku, to już też tradycja. Trasa jest płaska jak stół, lubię tam wracać, mam ogromny sentyment do tego biegu.. Pewnie za sprawą życiówki z 2014 r., do której nie udało mi się nawet odrobinkę zbliżyć w 2015 roku :( Ale pojadę tam, bo jest w miarę blisko, miejscówka sprawdzona, impreza fajna.. Czego chcieć więcej? :D

No i maj.. Targają mną sprzeczne emocje, bo z jednej strony chce mi się, co jest absolutnie absurdalne, biorąc pod uwagę moje przygody z biegami w Trójmieście, no ale jednak - no zachciało mi się znów maratonu.. Z drugiej strony odzywa się głos rozsądku.. no dobrze, huczy mi w bani, że NIE NIE NIE, NIE RÓB TEGO DURNA BABO! I co ja mam zrobić? Pffff... Do 29 lutego jest najniższa opłata startowa - mam więc czas na rozważenie wszystkich ZA i PRZECIW.

Solidnym argumentem "przeciw" jest to, że po poprzednim maratonie podupadłam na zdrowiu :P zajechałam się totalnie.. a przecież maj to tak na dobrą sprawę przedsionek sezonu triathlonowego..

A skoro już o tri mowa. W głowie układa mi się powoli jakiś taki plan odnośnie tego, co bym chciała w tym roku popełnić.. I coś czuję, że przyjdzie mi wybierać - maraton w maju, albo ćwiartka w czerwcu. Bo chyba nie ma się co czarować, że dam radę ogarnąć obydwa wyzwania w odstępie niecałego miesiąca.. Znaczy - dać, to bym pewnie dała radę. Ale tu się jeszcze troszeczkę o styl rozchodzi ;) no i żebym znów nie była zajechana.. ;)

Tak więc muszę solidnie pogłówkować i się wreszcie określić.

eh, jak żyć? :)

wtorek, 10 listopada 2015

Małe kroczki.

Jak już pisałam, staram się wrócić do regularności. Trzeci miesiąc z rzędu stawiam sobie "wyzwania" i próbuję je realizować.. Na razie - bez szału. Wyzwania nie składają się wyłącznie z biegania.

Wrzesień:
Bieganie: miało być 115 km - było: 63,42 km czyli 55%
Rower: miało być 8 h - było:  0,5 h czyli 6,25%
Pływanie: miały być 3 aktywności - było: 0! słownie: zero! Bu!

Październik:
Bieganie: miało być 120 km - było: 61,73 km czyli 51%
Rower: miało być 8 aktywności - było: 6 aktywności czyli 75%
Pływanie: miały być 4 aktywności - było: 3 aktywności czyli 75%

Listopad:
Bieganie: ma być 100 km - jest: 18,8 km - 19%
Rower: ma być 8 aktywności - jest: 2 - 25%
Pływanie: mają być 4 aktywności - jest 0 - 0%

Na obronę powiem, że we wrześniu byłam chora.. ;) Październik może by się dało jakoś podratować, gdyby nie Nocna Ściema. Po tym szalonym weekendzie dochodziłam do siebie przez kolejny tydzień.
W listopadzie nie ma wymówek. Na razie jest średnio, ale jestem dobrej myśli.
Na początku miesiąca zrobiłam sobie test na trenażerze i ustaliłam FTP - 158W. Dupska nie urywa, ale trzeba było jakoś ustalić poziom wyjściowy.
Jutro bieg na 10 km w Darłowie. Będzie okazja do określenia, w jak bardzo czarnej D. znajduję się, jeśli chodzi o bieganie.
Pływanie testowałam w październiku - 400m w 08'09,1"

Chciałabym się podciągnąć na rowerze, ale nie mam zielonego pojęcia, jakie są moje możliwości, więc będę po prostu regularnie kręcić (bo to jest najważniejsze obecnie) i zobaczę, na jaki procentowy progres się to przełoży. Czy uda się dobić do 165W w 20-minutowym teście?

Co do pływania - chciałabym zejść poniżej 8:00/400m, ale moje doświadczenie jest tak mizerne, że nie wiem nawet, czy jest to cel mało ambitny, realny, a może całkiem szalony.. Pożyjemy, zobaczymy.

O bieganiu będę mogła więcej powiedzieć jutro.. Wrześniowy bieg Westerplatte na 10 km zaowocował średnim tempem 5:46 min/km. I tak sobie myślę, że spróbuję utrzymać średnią na poziomie 5:45 min/km.. O ile będzie to w ogóle możliwe. Mało biegałam, a do tego jutro ma mocno wiać.. Wszystko się okaże. Każdy wynik biorę na klatę - się leniło, to potem się powłóczy.. ;)

Mizeria w obrazkach.

W poprzednim wpisie się "wyspowiadałam" ;) a teraz kilka obrazków. W zasadzie nie wymagają większego komentarza ;)
Na pierwszy ogień - sezon 2012/2013:
2012/2013 - ilość przebiegniętych km w danym miesiącu

2012/2013 - zestawienie przećwiczonego czasu
Kolejny - sezon 2013/2014:
2013/2014 - kilometry

2013/2014 - czas, czas, czas..
Na deser - sezon 2014/2015:

2014/2015 - roczne roztrenowanie? Czemu nie..

2014/2015 - czas - gdyby nie rower, byłoby bardzo mizernie..
Żeby nie pozostawiać złudzeń, zestawienie kilometrów i czasu w ujęciu rocznym:


Kilometry w ujęciu rocznym - najlepiej tu widać, że rower ratował sytuację..
A tutaj czas ćwiczeń w ujęciu rocznym
I tylko bieganie:
Nie powinno się kopać leżącego, ale sama sobie wymierzam kopa w tyłek, za to, jak bardzo się leniłam :P

W sumie nie trzeba już nic więcej pisać. Wszystko widać gołym okiem :) Dziwiłam się troszkę na początku roku, dlaczego nie mogę się pozbyć poświątecznej oponki. Już się nie dziwię, teraz się boję, bo kolejne święta tuż-tuż.. ;)

Oh, słodkie "roztrenowanie".. Spowiedź lenia :D

Kiedy zaczynałam biegać, do głowy mi nawet nie przyszło, że kiedykolwiek będę o tym moim powłóczeniu nogami mówić "trenowanie". Przez pierwsze tygodnie krztusiłam się ze śmiechu, kiedy ktoś pytał "ile treningów biegowych robisz w tygodniu?"... Treningów? Haha, dobre sobie :D

Później już mnie to tak nie śmieszyło. Chyba zaczęłam widzieć w tym swoim bieganiu jakąś namiastkę treningu. Zaczęło się to mniej więcej wtedy, kiedy trafiłam na stadion, gdzie był prowadzony trening lekkoatletyczny. Bo jak to inaczej nazwać? Jakieś interwały, przebieżki, rytmy.. To już nie było zwykłe szur-szur. Spodobało mi się takie urozmaicenie, a jeszcze bardziej spodobał mi się progres, jaki nastąpił w moim szuraniu.

Pierwszy raz o "roztrenowaniu" usłyszałam po roku biegania. Zaczęłam biegać na początku jesieni, więc kiedy stuknął roczek, akurat wiele osób wchodziło w fazę roztrenowania. Wydawało mi się to dziwne, bo przecież cały rok walczyłam o to, żeby to całe "trenowanie", czy po prostu szuranie, wykonywać regularnie.. A teraz mówią - odpocznij, naładuj akumulatory, rób wszystko inne, ale nie biegaj. Yyyy? Jak to? Po co? Hmmm

Po pierwszym roku "roztrenowanie" zrobiło mi się przypadkiem. Chodziłam na basen, bo miałam wykupiony kurs doszkalający, ale biegania było mało, bo walczyłam z przeziębieniem. Przełożyło się to na zawrotną ilość kilometrów w listopadzie 2013 r. - 55. Był to trochę szok, bo od miesięcy nie schodziłam poniżej 100 km miesięcznie. Roztrenowałam się więc zupełnie przypadkowo. W grudniu już wróciłam do "co najmniej 100 w miesiącu". 

Kolejny sezon był bardzo intensywny. Od kwietnia trenowałam (tak!) do sierpniowego maratonu. To był bardzo pouczający okres. Maraton był kwintesencją mojego podejścia do nowych wyzwań - spokojnie, mam czas ;) Postanowiłam wypełnić założenia planu najlepiej jak się dało i zobaczyć, co się da z tego wyciągnąć. Plan był różnorodny i to mi bardzo leżało. Nie dało się uniknąć komplikacji - angina ropna na przełomie czerwca i lipca (czyli na jakieś 6 tygodni przed startem) mocno mnie osłabiła, wybiła z rytmu i podcięła trochę skrzydła.. Dużo się napracowałam, żeby wrócić na wcześniej wyznaczone tory. W ostatecznym rozrachunku nie miało to jednak większego znaczenia, bo podobnie jak pierwszy półmaraton, piętnastkę, ba! nawet pierwszą dyszkę, postanowiłam zrobić bez większej napinki, żeby zobaczyć przede wszystkim, czy da się to przeżyć? Dało się, przeżyłam i już wiem, że jeśli znów zapiszę się na maraton, to celem numer jeden będzie go PRZEBIEC. Czyli - żadnego marszobiegu. 

Niestety, nie udało mi się uniknąć takiego trochę zachłyśnięcia się swoją cudowną formą. Hej! Zaliczyłam maraton, jestem już prawdziwą biegaczką, prawda? Taka byłam doświadczona już, trenowałam ciężko, nauczyłam się sporo i zmieniło się moje podejście do biegania. Trening! Sama siebie przekonałam, że przecież moje "szuranie" to też jednostka treningowa. Długie wolne? Wszystko się zgadza. No, może nie zawsze długie.. Nieważne.

Zrealizowałam plan TRENINGOWY, więc roztrenowanie było naturalnym następstwem. Rok wcześniej nie było o tym mowy, bo przecież tylko starałam się utrzymać nawyk biegania, ale po tych kilku miesiącach przygotowań do maratonu, no to już nie jestem byle szuraczką, a biegaczką! Maraton, heeeeloł! Roztrenowanie należy mi się jak psu micha. 

Niesamowite, ile człowiek jest w stanie sobie wmówić.. Nie do końca świadomie, ale jednak. Bo skąd się u mnie wzięło poczucie, że trenowałam? Pobiegałam trochę więcej niż rok wcześniej i to wszystko. No ale moje biegowe ego rosło. Trenowałam, więc teraz zrobię roztrenowanie. Ale powiedzmy sobie szczerze - zajechałam się tymi przygotowaniami do maratonu i w listopadzie 2014 r. organizm się zemścił. Znów średnia miesięczna spadła poniżej 100 km, ale nie udało mi się wrócić tak szybko, jak rok wcześniej. W końcu trwało roztrenowanie.. Grudzień też był mizerny.. Uspokajałam się, że przecież to nic. Zmęczona byłam, trzeba było odpocząć przed nowym sezonem. Sezonem, haha. 

Szczęśliwie, popełniane głupstwa (mniej lub bardziej świadome), szybko się na mnie mszczą. Trzeci "sezon" mojego biegania, czyli czas od 11.2014r. do 10.2015r. był bolesnym ciosem w moje rozbuchane biegowe ego. Zemsta. Miesięcy z wynikiem powyżej 100 km było, uwaga, dwa. Styczeń - 101 oraz czerwiec 102. To nie żarty, tak było. Oczywiście, doszedł rower, bo bez tego to bym chyba dobijała setki, ale na wadze.. 

Jedno jest pewne, porządnie się roztrenowałam. Na tyle porządnie, że teraz muszę walczyć sama ze sobą, żeby się znów wdrożyć w regularne "treningi". Widzę na własne oczy, jak bardzo się cofnęłam i to praktycznie zabija motywację.. Pokarało mnie też wzrostem wagi. Na szczęście jeszcze się mieszczę w ciuchy, ale tu i ówdzie się wylewa, koszulki nie leżą już tak dobrze, jak kiedyś.. To się MUSI skończyć. 

Głupi ten, co głupio robi. Po tej samokrytyce, skrusze, przyszedł czas na pokutę ;) Nie będzie lekko, bo nadal bardzo dobrze pamiętam radość, która towarzyszyła poprawianiu życiówek, czy też "nagrody" w postaci mniejszego rozmiaru ubrań. Ale jak się narozrabiało, to trzeba teraz swoje "przecierpieć", żeby móc znów się cieszyć. 

Nic się nie dzieje bez przyczyny - mam nadzieję, że ten gorszy okres był potrzebny i nie był to czas zmarnowany. Myślę, że dzięki temu wiem, żeby nie odlatywać za bardzo w przestworza, jak jest "lepiej". Liczę, że będę pamiętać o tym, jak łatwo to "lepiej" można stracić.

Sukcesywnie odcinam niepotrzebne bodźce, by móc skupić się maksymalnie na tym, co dla mnie najważniejsze (nie tylko sportowo-biegowo, ale też zawodowo). Kiedy wszystko działa, jak należy, dodatkowe sprawy nie wpływają na obniżenie efektywności. Jednak w okresie takim jak teraz, kiedy dużo wysiłku kosztuje mnie prawidłowe funkcjonowanie na poziomie podstawowym, muszę, absolutnie MUSZĘ ograniczyć rozpraszacze uwagi, bo inaczej zwariuję w tym chaosie.

 Nie da się funkcjonować na pełnych obrotach cały czas. To prowadzi do wniosku, że "roztrenowanie" jest potrzebne. Od teraz jednak, będzie to dla mnie oznaczało coś trochę innego ;) Od początku powinno tak być, ale jako mistrzyni wmawiania sobie samej różnych rzeczy, dałam się zwieść wewnętrznemu leniuchowi.. 

Tym sposobem, zamiast napisać coś ciekawego, znów naprodukowałam mnóstwo wyrazów i zdań o tym, jak bardzo nie tak, jak powinny, idą sprawy.. ;) No ale cóż- czasem trzeba pewne rzeczy z siebie wyrzucić. Człowiek musi, bo inaczej się udusi.

I oby znów było "lepiej" :)

wtorek, 3 listopada 2015

Nocna Ściema 2015 - od kuchni ;)

Moja żenująca dyspozycja w tym roku pomogła w podjęciu decyzji o tym, czy startować w Nocnej Ściemie, czy może skupić się tylko i wyłącznie na pomocy. W zasadzie nie musiałam się długo zastanawiać.. ;)

Chociaż na pewno wiele można jeszcze poprawić i usprawnić, myślę, że nasze (wolontariuszy) wysiłki przyczyniły się do sprawniejszej realizacji imprezy. Siedziałam "w papierkach", czyli w biurze zawodów - tam wiem, co się dzieje i jako-tako ogarniam temat. Robota została rozłożona na dwa dni - w piątek wszystko naszykowaliśmy, żeby w sobotę w systemie dwuzmianowym wydawać numerki i przygotowane przez Organizatora fanty :)

Ponieważ byłam wolontariuszem niebiegnącym (bo oczywiście nie brakowało osób, które najpierw pomagały, żeby o 2:00 w niedzielę stanąć na linii startu), przypadła mi w udziale II zmiana w biurze. Był taki moment, że śmialiśmy się, że chyba trzeba zamknąć biuro, bo nic się nie działo.. ;) To oczywiście żarcik, bo wiadomo było, że największe oblężenie biura w przypadku tej konkretnej imprezy, przypada na godziny 0:30 - 2:00 :)

W pewnym momencie do biura wpłynął prawdziwy potok ludzi.. Zupełnie jakby ktoś odkręcił kran :) Nie pamiętam dokładnie, która była godzina, ale jakoś przed północą.. Rozpoczęła się gimnastyka pomiędzy kartonami z koszulkami i kopertami z numerem startowym z czipem. Złapałam się na tym, że wszystkich witam "dzień dobry", a przecież był środek nocy.. :D

Oblężenie trwało już praktycznie nieprzerwanie do godziny 1:40. Mimo, że biuro miało działać tylko do 1:30, żeby zdążyć przekazać na start wszystkie niezbędne dane. Pod koniec zrobiło się dość nerwowo, bo jeden z uczestników postanowił wyładować swoją frustrację na wolontariuszach.. Rozumiem, że przed maratonem człowiek się denerwuje, ale stara zasada mówiąca "kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi" w tym przypadku pasowała jak ulał. Było nam przykro, bo do tego momentu wszystko szło sprawnie i bezproblemowo, a ten incydent położył się cieniem na całym wieczorze. Staraliśmy się wszyscy jak mogliśmy, żeby szybko "obsłużyć" uczestników i w miarę możliwości naładować ich pozytywną energią przed startem.. A tu na koniec, niejako "w podzięce" dostaliśmy siarczystego liścia. Najbardziej oberwało się oczywiście osobom, które miały z tym feralnym uczestnikiem bezpośrednie starcie, ale nie da się ukryć, że ta negatywna atmosfera udzieliła się wszystkim.

Zaczęliśmy już powoli zbierać listy startowe, porządkować stoły i już mieliśmy zamykać drzwi.. Znajomy pytał, czy już na pewno koniec i czy nie ma szans, żeby jeszcze jedną osobę przyjąć, jeśli wpadnie na ostatni moment.. Cóż - zegar wskazywał wtedy 1:45, za 15 minut start, panowie od pomiaru czasu już przenieśli się na linię startu.. Biuro powinno być zamknięte o 1:30.. Chyba nic się nie da zrobić.. "No trudno".

Nagle do biura wpada zziajany młodzieniec, biegnie w stronę stołu z zapisami. "Mogę jeszcze się zapisać?" Zrobiło się małe zamieszanie - zdążymy? Okej, dopełniamy formalności, ale okazuje się, że nie ma już czipów, poszły chyba na start. Co teraz? Dzwonimy do pana z pomiaru czasu - co robić? Są! Znalazły się... Okazuje się, że chłopak ma za mało kasy na wpisowe.. Cholera, nie wzięłam ze sobą ani grosza, bo po co mi pieniądze do biura? Na szczęście jedna z wolontariuszek zakłada za niego brakującą kwotę :) Poleciał.. 1:52.. Osiem minut zostało, zdąży dobiec na start i z pewnością będzie rozgrzany.. ;)

Rano, kiedy już wszyscy pokończyli swoje zmagania, wyglądamy jak zombie, ale trzeba jeszcze chwilę się trzymać, bo o 7:30 oficjalne zakończenie imprezy, losowanie nagród.. Do domu wchodzę krótko po 10:00 w niedzielę.. Ponad dobę na nogach, bez snu, ale warto było! Mimo tego nieprzyjemnego incydentu na końcówce pracy biura, mimo ogromnego zmęczenia, dobrze jest czasem zrobić coś dla innych :)

Nocna Ściema od kuchni to jednak nie tylko biuro zawodów. To przede wszystkim zespół ludzi, którzy to wszystko montują i ustawiają. Z roku na rok przybywa elementów, impreza się rozwija. To także osoby odpowiedzialne za depozyt i silna, zwarta ekipa obsługująca punkt odżywczy i wręczająca medale na mecie, a także wszyscy obstawiający trasę. To całonocna harówka, trzeba mieć końskie zdrowie :) Na koniec też trzeba to wszystko zwinąć.. Roboty jest sporo, ale myślę, że satysfakcja, którą się odczuwa, kiedy wszystko sprawnie posuwa się do przodu jest warta tego poświęcenia :) Fajnie czasem stanąć po tej drugiej stronie - bardziej się wtedy docenia poświęcenie wolontariuszy na innych imprezach :) i może jest się wtedy mniej problemowym uczestnikiem ;)

Dziś w auli I LO odbędzie się uroczyste podziękowanie dla wolontariuszy. Wszyscy spisali się na medal :) Będzie tort, będą podziękowania ;) Zebraliśmy sporo nowych doświadczeń i mam nadzieję, że uda się kilka rzeczy poprawić za rok ;) Chcieć to móc, prawda? :)