wtorek, 25 lipca 2017

Co z tym szuraniem?

Tegoroczne lato, delikatnie mówiąc, nie rozpieszcza. Z pogody mogą być zadowolone chyba tylko kobiety w wysokiej ciąży, bo raczej nikt inny nie cieszyłby się z temperatur na poziomie 15-20 stopni w środku lata. Do tego jeszcze deszcze i wiatr.. Na moją motywację działa to morderczo. 

Pewne nadzieje pokładałam w bieganiu z jeżdżącą obok na rowerze Agatą. Przyjemne z pożytecznym, nie? Wbiłam się w biegowe ciuchy, pełna optymizmu ruszyłam na boisko, wokół którego wylewałam pierwsze krople potu jako "biegaczka". Z początku nic nie zapowiadało problemów. Postanowiłam się najpierw trochę rozgrzać, a ponieważ Agata akurat miała fazę, że chce porysować kredą, a "rower to za chwilę", więc idealnie się wszystko ułożyło. 

Zrobiłam małą rundkę po okolicy i wróciłam do mojej pani Trener, żeby ruszyć na pętlę wokół orlika. Zawrotne 200m, ale jest pod domem, więc spoko. Już pierwsze okrążenie dało mi się mocno we znaki i skłoniło do rozważenia opcji zmniejszenia liczby założonych 5 kółek (raptem 1 km, pfff) do 4, a może nawet 3.. Żeby dziecka nie zamęczyć, oczywiście.. ;)

Nie czarujmy się, nie mogłam tej mojej małej rowerzystki dogonić.. Gdyby nie to, że się co chwilę rozglądała (i w związku z tym wytracała prędkość), zostałabym zdublowana już na pierwszej pętli. Po drugim wspólnym okrążeniu pani Trener postanowiła porzucić rower na rzecz zabawy na placu zabaw (ratując tym samym życie starej, durnej matce). Zgodziłam się, żebyśmy poprzestały na dwóch okrążeniach, skoro woli się pobawić z kolegą z przedszkola. 

Z nieba mi ten kolega spadł, bo tempo, jakie mi dziecko narzucało było dla mnie zabójcze! W domu sobie obejrzałam wykresiki i okazało się, że pierwszą pętlę zaczęłam przeszło 20-sekundowym sprintem w tempie ok. 3:10 min./km, a na drugiej dzika szarża 30 sekund z tempem ok. 3:00 min/km. Na tym drugim okrążeniu już widziałyśmy nadchodzącego kolegę z przedszkola, więc Agata się spięła, żeby pokazać, jak ładnie i szybko zasuwa na rowerze, a ja przykleiłam do czerwonego ryja uśmiech nr 5, mówiący "oh, jak ja uwielbiam takie niezobowiązujące przebieżki w tempie konwersacyjnym".. Nie wiem, czy ktokolwiek to kupił, bo założę się, że moje falujące na lewo i prawo fałdki oraz buraczane zabarwienie facjaty mogły zdradzać, co tak naprawdę działo się w mojej głowie.. 

Odprowadziłam Agatę wzrokiem na plac zabaw i postanowiłam dotruchtać jeszcze dookoła orlika i placu zabaw kilkanaście minut. Żeby nie było, że wyszłam na "bieganie" na 15 minut. Trochę szkoda zachodu.. Wytyczyłam sobie nową "pętlę", która jak się okazało miała ok. 450-500m i tak doczłapałam do nieco ponad 30 minut. Dziś mija 2 tygodnie od tego "treningu", a ja nadal mam traumę :D

Raczej nie planuję kolejnych treningów z Agatą na rowerze.. Chyba że ona by miała rowerek biegowy, albo z przebitymi oponami, bo inaczej zupełnie nie mam szans :D A szkoda też dziecka, żeby się musiało snuć obok sapiącej matki, żeby jej nie zgubić.. :) Może do czasu, kiedy Monia podrośnie, moja forma wystrzeli i będę w stanie biegać obok roweru nie narażając się na zgon z przemęczenia? :) Pożyjemy, zobaczymy.