tag:blogger.com,1999:blog-4647278163569678252024-02-22T10:11:57.312+01:00Szuram, bo lubię - zapiski biegaczki szuraczkiszuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.comBlogger131125tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-59102383662200925742018-10-29T15:11:00.000+01:002018-10-29T15:11:01.079+01:00Long time no see.. Very long time.. ;)Kiedy pytają mnie, czemu nie piszę nic na blogu, odpowiadam - nie ma o czym! :)<br />Czas najwyższy to zmienić!<br /><br />Od teraz będę pisać nie tylko o bieganiu..<br />Nie no, żart :D Zamierzam trochę więcej biegać, w przypływie szaleństwa się na coś zapiszę.. ;)<br />
<br />
Już nawet całkiem nieźle mi idzie ogarnianie się przez pierwszą połowę tygodnia. Niestety, po czwartku następuje załamanie, z którego zazwyczaj wychodzę w poniedziałek, jak przychodzi czas na BHP.<br /><br />Myślałam, że to kwestia lepszej organizacji i odpowiedniej motywacji. Czy tam silnej woli. Ale jakoś to nie działa. Pewnie z powodu braku silnej woli, nikłej motywacji i fatalnej organizacji :D Dlatego trzeba znaleźć na ten problem inne rozwiązanie.<br /><br />Wpadłam więc na pomysł - zapiszę się na jakiś bieg :D Jak będzie zapłacone, to trzeba będzie pobiec.. ;) raczej nie na wyczyn, życiówek też się nie spodziewam, ale jeśli uda się poprawić trochę aktywność w drugiej części tygodnia, to już będzie sukces :)<br />
<br />
Nie ma się co czarować, idzie zima, a zimą to ja zazwyczaj zamieniam się w niedźwiedzia. Ponieważ od kilku zim średnio mi wychodzi przepoczwarzanie się po zimie w cokolwiek innego, nadchodząca zima lekko mnie przeraża... Trzeba brać byka za rogi i jedziemy z tym koksem ;)<br /><br />Powoli się orientuję w sytuacji - tj. jakie biegi i gdzie są organizowane w najbliższej przyszłości i zamierzam się tam pojawić ze swoim wielkim zadkiem :D<br /><br />Także.. Uprzedzam lojalnie, walor artystyczny nadchodzących imprez biegowych w rejonie może się nieco obniżyć :Dszuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-46051133518522949562017-07-25T11:52:00.002+02:002017-07-25T11:52:59.770+02:00Co z tym szuraniem?Tegoroczne lato, delikatnie mówiąc, nie rozpieszcza. Z pogody mogą być zadowolone chyba tylko kobiety w wysokiej ciąży, bo raczej nikt inny nie cieszyłby się z temperatur na poziomie 15-20 stopni w środku lata. Do tego jeszcze deszcze i wiatr.. Na moją motywację działa to morderczo. <div>
<br /></div>
<div>
Pewne nadzieje pokładałam w bieganiu z jeżdżącą obok na rowerze Agatą. Przyjemne z pożytecznym, nie? Wbiłam się w biegowe ciuchy, pełna optymizmu ruszyłam na boisko, wokół którego wylewałam pierwsze krople potu jako "biegaczka". Z początku nic nie zapowiadało problemów. Postanowiłam się najpierw trochę rozgrzać, a ponieważ Agata akurat miała fazę, że chce porysować kredą, a "rower to za chwilę", więc idealnie się wszystko ułożyło. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Zrobiłam małą rundkę po okolicy i wróciłam do mojej pani Trener, żeby ruszyć na pętlę wokół orlika. Zawrotne 200m, ale jest pod domem, więc spoko. Już pierwsze okrążenie dało mi się mocno we znaki i skłoniło do rozważenia opcji zmniejszenia liczby założonych 5 kółek (raptem 1 km, pfff) do 4, a może nawet 3.. Żeby dziecka nie zamęczyć, oczywiście.. ;)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Nie czarujmy się, nie mogłam tej mojej małej rowerzystki dogonić.. Gdyby nie to, że się co chwilę rozglądała (i w związku z tym wytracała prędkość), zostałabym zdublowana już na pierwszej pętli. Po drugim wspólnym okrążeniu pani Trener postanowiła porzucić rower na rzecz zabawy na placu zabaw (ratując tym samym życie starej, durnej matce). Zgodziłam się, żebyśmy poprzestały na dwóch okrążeniach, skoro woli się pobawić z kolegą z przedszkola. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Z nieba mi ten kolega spadł, bo tempo, jakie mi dziecko narzucało było dla mnie zabójcze! W domu sobie obejrzałam wykresiki i okazało się, że pierwszą pętlę zaczęłam przeszło 20-sekundowym sprintem w tempie ok. 3:10 min./km, a na drugiej dzika szarża 30 sekund z tempem ok. 3:00 min/km. Na tym drugim okrążeniu już widziałyśmy nadchodzącego kolegę z przedszkola, więc Agata się spięła, żeby pokazać, jak ładnie i szybko zasuwa na rowerze, a ja przykleiłam do czerwonego ryja uśmiech nr 5, mówiący "oh, jak ja uwielbiam takie niezobowiązujące przebieżki w tempie konwersacyjnym".. Nie wiem, czy ktokolwiek to kupił, bo założę się, że moje falujące na lewo i prawo fałdki oraz buraczane zabarwienie facjaty mogły zdradzać, co tak naprawdę działo się w mojej głowie.. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Odprowadziłam Agatę wzrokiem na plac zabaw i postanowiłam dotruchtać jeszcze dookoła orlika i placu zabaw kilkanaście minut. Żeby nie było, że wyszłam na "bieganie" na 15 minut. Trochę szkoda zachodu.. Wytyczyłam sobie nową "pętlę", która jak się okazało miała ok. 450-500m i tak doczłapałam do nieco ponad 30 minut. Dziś mija 2 tygodnie od tego "treningu", a ja nadal mam traumę :D</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Raczej nie planuję kolejnych treningów z Agatą na rowerze.. Chyba że ona by miała rowerek biegowy, albo z przebitymi oponami, bo inaczej zupełnie nie mam szans :D A szkoda też dziecka, żeby się musiało snuć obok sapiącej matki, żeby jej nie zgubić.. :) Może do czasu, kiedy Monia podrośnie, moja forma wystrzeli i będę w stanie biegać obok roweru nie narażając się na zgon z przemęczenia? :) Pożyjemy, zobaczymy. </div>
szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-34346437731647412792017-05-30T10:53:00.000+02:002017-05-30T10:53:42.410+02:00Terapeutyczna rola narzekania.Okazuje się, że jak sobie człowiek trochę ponarzeka, to dobrze mu to robi na głowę. Przynajmniej takie mam wrażenie po wczorajszym wpisie. Pisałam go jakieś dwa miesiące.. Niech to będzie najlepszy dowód na to, jak ciężko idzie mi ogarnianie rzeczywistości :D<br /><br />Zanim wpis się ukazał, był chyba ze cztery razy edytowany. Usuwałam co bardziej żenujące uzewnętrznienia i stopniowo układałam sobie w głowie to wszystko. Wreszcie uznałam, że JUŻ - lepiej nie będzie i poszło. Potem przeczytałam ten wpis pomyślałam, że gorszego jęczenia dawno nie czytałam ;D<br /><br />Dlatego nie czekając na poniedziałek (żeby "zacząć"), wprowadzam zmiany od teraz. A w zasadzie już wczoraj wieczorem nastało to magicznie "teraz". Omijałam słodką szafkę szerokim łukiem i nie dałam się sprowokować czekoladzie. Yeah! Pierwsza bitwa wygrana ;)<br /><br />Dzisiaj po południu odbędzie się druga edycja Letniej Mili, na którą wybieram się wraz z Agatką. Śmieję się, że mila to obecnie mój "koronny dystans", bo prawda jest taka, że dłuższe biegi są na razie dla mnie za dużym wysiłkiem. Niby "nie opłaca się przebierać na mniej niż 5 km", ale chyba nie ma się co czarować - to przy mojej obecnej kondycji trochę za dużo. A kompletnie bez sensu jest to, co robiłam do tej pory, czyli zaklinanie rzeczywistości. To donikąd nie prowadzi. Te magiczne 5 km to na chwilę obecną dla mnie "długie wybieganie" :D Dlatego warto się skupić na ruszaniu się, a nie na cyferkach. Nie będę jednak czarować - jest to bardzo trudne..<br /><br />
Plan na kolejne tygodnie:<br />
<br />30.05. - Letnia Mila Biegowa 2/3<br />03.06. - Biegiem po zdrowie<br />13.06. - Letnia Mila Biegowa 3/3<br />
<br />
12.09. - Jesienne Mile Biegowe 1/3<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span><br />
10.10. - Jesienne Mile Biegowe 2/3<br />
26.09. - Jesienne Mile Biegowe 3/3<br />
<br />
Obym za kilka tygodni nie musiała znów jęczeć :Dszuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-53745910159902998692017-05-29T22:51:00.001+02:002017-05-29T22:51:38.850+02:00Powrót..Chciałam nazwać ten wpis "Powrót do biegania", ale wtedy bieganie należałoby ująć w cudzysłów.. Poza tym, w sumie nie o samo bieganie chodzi, a raczej ogólnie pojętą aktywność. Niby nic, a jednak.. eh.<br />
<br />
Podejmowałam różne próby, ale na razie z bardzo średnim rezultatem. Zapytałam więc wszechwiedzącego "wujka Google", może po prostu robię coś nie tak, jak trzeba. Lektura kolejnych artykułów otworzyła mi oczy. Otóż WSZYSTKO robiłam źle!<br />
<br />
Przede wszystkim, za mało biegałam w ciąży! Byłam za mało aktywna.. Nie mogłam? E, to niestety nie ma rad dla takich "biegaczek", co w drugiej połowie ciąży miały się jednak trochę oszczędzać.. To już pozamiatane, bo gdybym jednak dużo biegała, to by było łatwo, bo wtedy ten cały poród, to by można było potraktować jak roztrenowanie.. A tak..<br />
Kolejna sprawa - za dużo ważę. Ale spokojnie, przecież można włączyć jakąś dietę! W końcu na URLOPIE macierzyńskim ma się tyle wolnego czasu, jak to na urlopie ;) można stać w kuchni i pichcić te wszystkie zdrowe dania, robić smoothie i tak dalej.. Wiadomo. W żadnym z przeczytanych artykułów nie było słowa o Małych Sukcesach Każdej Matki, takich jak wypicie zrobionej rano kawy i zjedzenie śniadania przed południem.. Hm.. A ja durna się cieszyłam, że czasem ta kawa była nawet jeszcze letnia!!<br />
<br />
Za chwilę stuknie 8 miesięcy od porodu i moje przemyślenia w temacie "powrót do biegania po ciąży" sprowadzają się do jednego: lepiej by było zaczynać od zera, niż "wracać". Nie wiem, jak silną psychikę trzeba mieć, żeby na chłodno podchodzić do beznadziejnej formy, kiedy w pamięci żywe są jeszcze zupełnie inne tempa i dystanse.. Brak mi cierpliwości. Chciałabym tu i teraz. A jak na facebooku co chwilę wyskakują mi "przypominajki" z wrzucanych w poprzednich latach zdjęć z biegów, to mam ochotę wywalić wszystko, co kiedykolwiek opublikowałam, bo tylko mnie drażnią tymi wspominkami :P<br />
<br />
Chyba czas wziąć się garść, przestać jęczeć i zaakceptować obecny stan rzeczy. Nie mam tyle wolnego czasu, co na początku swojej przygody z bieganiem, więc progres nie będzie taki, jak wtedy. Nadal jestem matką karmiącą, więc hormony dalej rozbujane. No i najważniejsze - dzieci jest teraz dwójka, więc roboty jest zdecydowanie więcej. Bieganie to jednak tylko hobby, sposób spędzania wolnego czasu. A skoro tego wolnego czasu za wiele nie ma, to i tego biegania nie może być za wiele.<br /><br />Gdybym miała skwitować swoją sytuację w stylu nagłówka z ASZdziennika, to brzmiałoby to mniej więcej tak:<br />"Dramat szuraczki! Uwierzyła, że była biegaczką i miała jakąkolwiek formę i chciała do niej wrócić po porodzie!"<br />
<br />
Tym humorystycznym akcentem zakończę te moje jęki i stęki :Dszuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-33022517524897971242017-01-04T09:40:00.000+01:002017-01-04T09:40:58.841+01:00Podsumowanie 2016.Będzie to najkrótsze roczne podsumowanie do tej pory. Po prostu nie ma za wiele do podsumowywania.. :)<br /><br />Rok 2016 w liczbach przedstawia się następująco:<br /><br />
Liczba przebiegniętych km: 83,32<br />w tym na zawodach: 12,8 (styczniowy Bieg Króli 7,5 km i grudniowy Bieg Sylwestrowy 5,3 km)<br />Dla porównania, na rysunku zestawienie z lat poprzednich:<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFS5S6jcsmUFa3gYnp8ZGpsA3Wx2_xoFGS7TnzwQuAIms-qmmlFPCB45k7nLDOnXMeBccgNtRhglsR7AFjMRfCsnQ8SGL63-Tv8mDO8uR1-9fuOSSoctRBC9lRxoycm37I-rG1D09w0dc/s1600/ROK.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="160" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFS5S6jcsmUFa3gYnp8ZGpsA3Wx2_xoFGS7TnzwQuAIms-qmmlFPCB45k7nLDOnXMeBccgNtRhglsR7AFjMRfCsnQ8SGL63-Tv8mDO8uR1-9fuOSSoctRBC9lRxoycm37I-rG1D09w0dc/s320/ROK.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Statystyki mojego biegania</td></tr>
</tbody></table>
Liczba km przejechanych na rowerze: 0<br />Liczba km przepłyniętych na basenie: 2,67<br />
Liczba km przechodzonych: 110<br />Liczba urodzonych dzieci: 1 ;)<br /><br />Łącznie w 2016 roku wyprodukowałam 199 km. Niby niewiele, ale początek ciąży, kiedy jeszcze teoretycznie "mogłam wiele" okazał się dość wymagający ;) Można by uznać, że te długie tygodnie, kiedy szarpały mną mdłości to okres tzw. "wytopu", bo wtedy często zdarzało mi się usłyszeć "ale zmizerniałaś".. Niestety, poprawiło mi się ostatnio i to mocno :D<br />
<br />
Załączam jeszcze podsumowanie wszystkiego, co udało mi się zarejestrować na endomondo, z uwzględnieniem też lat poprzednich:<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPPcyh4wG1RID91hdJT2cizpE3XEUfDh5tEq3Hqx6g3s7WUx4CpOljZYKYM-nkD4f-7iqQW63QYY9n7kHDRTtT6n9WSd7Cs_sfPkTosjRqQndAo4PEBQPCqJDYo3zMPZWaoCYzBbylRno/s1600/WSZYSTKO.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="174" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPPcyh4wG1RID91hdJT2cizpE3XEUfDh5tEq3Hqx6g3s7WUx4CpOljZYKYM-nkD4f-7iqQW63QYY9n7kHDRTtT6n9WSd7Cs_sfPkTosjRqQndAo4PEBQPCqJDYo3zMPZWaoCYzBbylRno/s320/WSZYSTKO.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Kolorem zielonym zaznaczone jest bieganie, buraczkowy to chodzenie, odcienie żółtego to rower (stacjonarnie i w plenerze), niebieski to pływanie. Pozostałe kolorki to jakieś inne sporty, które gdzieś tam po drodze wpadały, ale nie miały większego znaczenia. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Te słupki wyglądają obiecująco :) Miniony rok był mało aktywny, ale aż się prosi, żeby rok 2017 pod względem pokonanych km przypominał 2013 czy 2015 :) Taki jest zresztą mój cel na ten rok. Rozbujać się na nowo, bo po tym, co przeżyłam na Biegu Sylwestrowym, jedno jest pewne - nie mam już ani jednego mięśnia w nogach! No, dobra, może jeden czy dwa się znajdą, ale są w tak opłakanej kondycji, że głowa mała. Snułam się na końcu stawki nie mogąc się w ogóle rozpędzić.. I to nie kwestia wagi, bo ta akurat była praktycznie taka sama, jak przez większość roku 2015 (oh, cóż to był za tłusty rok..). Nie miało co mnie nieść. Kilka miesięcy siedzenia na kanapie zrobiło swoje, ale z tym już koniec :)<br /><br />2017 - nadciągam :)</div>
szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-83550234387099160782016-12-22T11:56:00.000+01:002016-12-22T11:56:01.341+01:00Ho ho ho.. Reaktywacja :)Czas tu nieco posprzątać, przetrzeć kurze, przewietrzyć, bo... uwaga, uwaga... szuraczka znów szura! Choć chyba bardziej adekwatne by było "powłóczy nogami" lub "ledwo zipie" :D<br /><br />
Postanowiłam ruszyć swój rozleniwiony do granic możliwości zadek i zapisałam się na Zimowe Mile Górskie. 6 biegów, jednorazowo raptem mila do przebiegnięcia, blisko od domu (co ze strategicznego punktu widzenia jest bardzo ważne), słowem - pikuś. Ehe, pikuś.. Pikulutek.<br />
<br />
Jak tak siedziałam w domu z rosnącym brzuchem, to najwyraźniej zapomniałam, jak upierdliwe, niewdzięczne, zdradliwe i w ogóle BLE jest bieganie pod górkę. Już wymazałam z pamięci chyba, jak można się pod górę zasapać. Jak na pierwszych kilkuset metrach podbiegu można się zarżnąć. No, zapomniałam, więc zapisałam się na 1609 takich metrów. I to 6 razy. Brawo ja!<br />
<br />
Z niemałym zdziwieniem przekonałam się, że moje piesze wycieczki z wózkiem, mimo, że żwawe i dość długie, nijak się mają do biegania.. To był taki zimny strzał z plaskacza podczas pierwszej Zimowej Mili Górskiej, która odbyła się 7.12. Zimny i mokry, bo niebo płakało ze śmiechu nad tym moim "powrotem do biegania" ;)<br />
<br />
Minęły dwa tygodnie, a ja niezrażona prawie ostatnim miejscem w pierwszym biegu (za mną był już tylko pan Marian i pani z dzieckiem.. 7-8 letnim.. ), stawiłam się na starcie kolejnego biegu. Uciekałam dzielnie panu Marianowi i kolejnej pani z dzieckiem.. Myślałam, że chociaż czas będę miała lepszy, ale gdzie tam! 12 sekund gorzej! A przez chwilę miałam wrażenie, że "pocisnęłam" :D<br />
<br />
Kolejne starcie za niecałe 3 tygodnie, 11 stycznia. Potem będę tę moją Golgotę walić już regularnie co dwa tygodnie, aż do 22 lutego.<br />
<br />
Co mnie podkusiło? Poza oczywistymi - głupotą i naiwnością - takie małe deja vu. Pomyślałam sobie, że fajnie będzie wrócić do biegania w podobny sposób, jak się ta moja cała przygoda zaczęła. Nie jest tajemnicą, że lubię wzory, schematy, sytuacje i okazje sprzyjające porównaniu. Zaczynałam biegać pod koniec września 2012 roku. Kolega Krzysiek namówił mnie na start w Grand Prix lokalnego Klubu Biegacza, na dystansie 5 km. 6 biegów, po jednym w miesiącu, od października do marca. Mile odbywają się co dwa tygodnie (z jednym trzytygodniowym wyjątkiem), ale też jest ich sześć. Też tworzą jakąś całość, może nie zaraz Grand Prix, ale kto mi broni tak do tego podejść? :)<br />
<br />
Jest jeszcze coś. Na początku swojej zabawy w bieganie, ośmielona "występami" na GP w Kłosie, zapisałam się na swoje pierwsze ZAWODY - Bieg Sylwestrowy 2012. Nie trudno się domyślić, że na swoje pierwsze zawody po przerwie wybrałam dokładnie ten sam bieg. Co prawda odbywa się już nie w centrum (i dobrze, bo pętelki wokół rynku były wykańczające psychicznie), jest ciut krótszy (wtedy 5,3 km, teraz "tylko" 5 km), trochę się bieg rozrósł (wtedy na mecie było nieco ponad 150 osób, teraz zapisanych-opłaconych jest ponad 250, a kolejne ponad 100 widnieje jako jeszcze nieopłaceni), ale jest to cały czas ta sama impreza. No co ja zrobię, że lubię takie sytuacje? :)<br />
<br />
Pozostaje pytanie, jak ja się przez te 5 km przeczołgam, skoro po jednej mili chodzę okrakiem? :D<br />Jak przeżyję - dam znać :)<br />
<br />
Bajo!szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-47082930971241316272016-06-28T14:29:00.001+02:002016-06-28T14:29:49.098+02:00"Czego się boisz głupia...". Triathlon Charzykowy - dzień drugi. Przyszedł czas na drugą część ;) Opis sobotnich zmagań znajduje się <a href="http://szurambolubie.blogspot.com/2016/06/mania-kibicowania-triathlon-charzykowy.html">we wcześniejszym wpisie</a> :)<br />
<br />
W sobotę nastąpiła jeszcze "wymiana" kibiców ;) Jedni pojechali do domu, w ich miejsce pojawili się następni. Niezmienna pozostała wspaniała atmosfera!<br />
<br />
Niedzielny start zaplanowany był na 11, więc można było pospać trochę dłużej niż w sobotę.. I bardzo dobrze, bo nie wiem, czy pociągnęłabym dwa dni na takich obrotach.. Zawodnik udał się do strefy zmian trochę wcześniej, zostawiając dyspozycje, co spakować, a co zabrać ze sobą. Ponieważ doba hotelowa kończyła nam się o 11, trzeba się już było całkiem przenieść do samochodu ze wszystkimi bambetlami. Mimo, że wyjazd krótki, to pakunków jak na tydzień :D a może nawet na dwa.. Klasyka!<br />
<br />
Poszło nawet całkiem sprawnie. Uzbrojeni po zęby w akcesoria kibicowskie, ruszyliśmy na start. Poza Basią, która miała "przygodę" z samochodem.. Złośliwość rzeczy martwych lubi się objawiać zawsze w najmniej oczekiwanym momencie.. ;) Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i Basia mogła do nas dołączyć :)<br />
<br />
Nasz zazwyczaj dwuosobowy klub kibica powiększył się o kilka nowych par rąk i chętnych do krzyczenia gardeł. Nie muszę chyba pisać, że dla trzech małych dziewczynek, możliwość naparzania w tamburynek, dzikie harce z grzechotką i kłapaczką oraz trąba a'la wuwuzela to świetna zabawa? :D Oczywistość.<br />
<br />
Ale, ale... o zawodach miało być. Start odbywał się w czterech falach. Świetne rozwiązanie z czysto technicznego punktu widzenia - zawsze to lepiej wskoczyć do wody w mniejszej grupie, bo prawdopodobieństwo zarobienia z łokcia, albo z kopa jednak trochę spada. Mankamentem takiego startu jest to, że ciężko stwierdzić, kto prowadzi.. Chociaż akurat w naszym przypadku to jest sprawa drugorzędna. Na pewno człowiek się może dowartościować, jak dogoni zawodnika z poprzedniej fali (mieli różnokolorowe numery startowe, dlatego łatwo się było zorientować, zwłaszcza na rowerze, kiedy numer startowy musi być na plecach), ale ten kij ma dwa końce.. Prawdopodobnie nie jest przyjemnie być wyprzedzanym przez kogoś z kolejnej fali.. A co jeśli startuje się w pierwszej, a na trasie jest się mijanym przez tych z ostatniej? To chyba jest mało motywujące.. Podejrzewam, że właśnie taki byłby mój scenariusz :P Ale na szczęście pozostaje to w sferze domysłów :D<br />
<br />
Charzykowy to był pierwszy start mojego Zacnego Zawodnika w tym sezonie, dlatego trochę się obawiałam, czy uda mi się dobrze oszacować czas poszczególnych konkurencji, a co za tym idzie - transfer z punktu A do B i później C ;) Punkt A mieliśmy naprawdę całkiem dobry, rozbiliśmy mały piknik pod drzewkiem (dziewczyny zdążyły już wrąbać po bananie, Agata rozprawiła się z połową naleśnika), a jednocześnie mieliśmy doskonały widok na wychodzących z wody zawodników. Ustawiłam się tak, żeby widzieć i kocyk i startujących :) Spodziewałam się Łukasza po ok.20-24 minutach, szacując na podstawie jego wcześniejszych czasów na ćwiartkach. Z pływaniem to jest tak, że wystarczy, że któraś boja lekko się przesunie i zamiast 950m może być i ponad kilometr.. Do tego jeszcze kwestia nawigacji - czasem można sporo nadłożyć, jak się źle obierze kurs. No, ale poszło całkiem nieźle! Łukasz wyszedł z wody zadowolony, chociaż później marudził coś, że płynął na początku na złą boję.. :) ale już wtedy pomyślałam, że chyba właśnie zrobił najlepszy czas pływania ze wszystkich ćwiartek. No i się nie pomyliłam! :)<br />
<br />
Drugi etap jest najdłuższy, mieliśmy więc masę czasu, żeby przenieść się do punktu B, z którego było blisko do belki rowerowej, ale też widać było początek trasy biegowej. "Odprowadziliśmy" do strefy zmian wszystkich zawodników wychodzących z wody, a potem przenieśliśmy się we wcześniej upatrzone i wypróbowane w sobotę miejsce. Szybko skalkulowałam, ile mamy czasu do kolejnego kibicowskiego zrywu i pozostało nam już tylko czekać. Najmniejsze kibicki mogły się zająć eksploracją pobliskiego placu zabaw, a dorośli mieli chwilkę, żeby odsapnąć. Chociaż przy trójce rozkosznych, ale i bardzo ruchliwych dzieci, "odpoczynek" to jednak towar luksusowy ;)<br />
<br />
Gdy powoli zbliżała się godzina, o której można się było zacząć powoli rozglądać na belce rowerowej za Łukaszem, poczłapałam razem z Agatką, sprawdzić, czy to już. Chwilę wcześniej na belkę udała się Baśka, więc mieliśmy już "swojego człowieka" na froncie ;) Ledwo wyłoniłam głowę z grupki kibiców, a oczom mym ukazał się Łukasz! Wow! A pomyślałam, że jak przyjdę te 5 minut wcześniej, to będzie przynajmniej pewne, że się nie spóźnię! Mało brakowało :) No to czas roweru też na pewno rekordowy! Już tutaj nie miałam żadnych wątpliwości!<br />
<br />
Człap, człap i już byłyśmy przy trasie biegowej. Ostatnia, ale najtrudniejsza część.. Znaczy - dla niektórych może najłatwiejsza, wszystko zależy od osoby.. Jednak tego dnia nad Charzykowami świeciło piękne słoneczko, a biegać w takiej pogodzie to jednak spore wyzwanie, zwłaszcza jak się już trochę kilometrów w nogach ma.. Dodam tylko, że akurat dochodziła godzina 13.. ;)<br />
<br />
Małe kibicki żyły już tylko tym, że jak tata/wujek dotrze na metę, to idziemy na pizzę.. a po pizzy na kulki ;) dlatego z niecierpliwością wytężały wzrok w okolicach mety, wypatrując "zbawiciela" ;) Bieganie akurat nie było rekordowe, ale warunki mało sprzyjające. Łączny czas zawodów to nowa życiówka. Szybciej było tylko rok temu w Gdańsku, ale to za sprawą niedomierzonej o ponad 2,5 km trasy rowerowej. Tutaj wszystko było cacy.<br />
<br />
Zawodnik zadowolony, kibice zadowoleni, zawody udane - nic tylko się cieszyć :) Droga do domu zleciała nam na wymianie wrażeń ;) Wyłączyła się tylko nasza Mała Kibicka, po tych wszystkich emocjonujących godzinach na świeżym powietrzu po prostu odpłynęła ;)<br />
<br />
Zdarzało mi się już wcześniej występować w roli kibica, ale w tym roku jest inaczej - z przyczyn oczywistych. Zanim sama się odważyłam wystartować w triathlonie, przyglądanie się i kibicowanie było trochę inne. W tym roku przerwa jest w sumie przymusowa, nie wynika z tego, że się nie odważyłam (jak w 2014r. w Gdyni na sprincie), czy nie wyrobiłam się z treningiem (chociaż to mi akurat nigdy nie przeszkadzało :D ) ;) Wcześniej patrzyłam wyłącznie na swojego Zawodnika (albo swoich - jak ekipa była większa), a tym razem zerkałam też na innych.. Zastanawiałam się, jak ja bym sobie poradziła..<br /><br />Nie jestem osobą, która się lubi rzucać na głęboką wodę. Choć zdarzyło mi się kilka z lekka szalonych odpałów, to jednak staram się podchodzić do każdego wyzwania na spokojnie i z pokorą. Nie skaczę na główkę, a raczej zaczynam od sprawdzenia wody dużym palcem u nogi, zanurzam się najpierw po kostki, później do kolan, a jak już zwoduję się cała, to planuję, żeby może następnym razem zrobić to ciut śmielej. Nigdzie mi się nie spieszy, nie czuję żadnej presji, więc realizuję swoją taktykę małych kroczków. Zawsze się sprawdza, choć komuś z zewnątrz może się wydawać mało ambitna i zupełnie niewarta uwagi. Mi odpowiada. Wszelkie wcześniejsze odstępstwa od tej taktyki były mniej lub bardziej bolesne. Np. głupi upór przy sierpniowym terminie na pierwszy w życiu maraton. Bez "planu B" w postaci ewentualnego startu wczesną jesienią. O mało nie przypłaciłam tego całkowitą rezygnacją z biegania. Ten skwar mnie wtedy zniszczył, psychicznie zbierałam się długo - teraz jak mam więcej czasu na przemyślenia, to widzę to wyraźniej.<br />
<br />
Dlatego kiedy planowałam sobie ten rok, postanowiłam, że w Charzykowach znów wystartuję na sprincie, nabiorę wiatru w żagle, naładuję się endorfinami i przez kolejne 12 tygodni będę ostro trenować, żeby podołać wyzwaniu pt. "Ćwiartka w Przechlewie". Wieje nudą, co? Można było walnąć z grubej rury - ćwiartka w czerwcu, a we wrześniu powtórka, albo może i lepiej - połówka! Ale trochę się już naoglądałam i - teraz uwaga, będzie śmiesznie - natrenowałam, żeby wiedzieć, że to nie jest przeskok typu 10 km -> półmaraton. Poza tym, wiem jak wygląda zazwyczaj moja zima i wczesna wiosna.. Jak nie walczę z przeżarciem poświątecznym, to staram się uporać z jakąś chorobą, albo wyjątkowo upierdliwym przeziębieniem. No to po co się oszukiwać, że "mam tyle czasu - na pewno zdążę"? A rzucać się na przeszło trzygodzinne wyzwanie ze szczątkowym przygotowaniem? Dziękuję, to nie dla mnie.<br />
<br />
Przyznam jednak, że sytuacja ze zmienionymi limitami, która w tym roku uderzyła w Basię i kilku innych zawodników na sobotnim sprincie, oraz obserwacja tych troszkę wolniejszych na niedzielnej ćwiartce, dała mi trochę do myślenia. Może ja się jednak trochę za mocno ze sobą cackam? Teraz to jestem cwana, bo to czysto teoretyczne rozważania - i tak w tym roku nigdzie nie wystartuje :D ale mogę sobie pogadać/popisać. Nie wiem tylko, jak zniosłabym te wyprzedzające mnie tabuny ludzi, bo ze względu na kategorię wiekową, startowałabym w pierwszej fali.. A może właśnie to by mnie zmotywowało do spięcia pośladów i kraula mniej majestatycznego? ;) Któż to może wiedzieć...<br /><br />Na ćwiartce łączny limit czasowy wynosi 5h. Gdyby rozbić to na maksymalny czas każdej z dyscyplin, to wyglądałoby to tak:<br />- pływanie 45 minut<br />- rower 2h 45 minut (bo łączny limit na pływanie i rower to 3,5h)<br />- bieg 1h30 minut (tyle zostaje do łącznego limitu)<br />
<br />
I tak, od niedzieli 12 czerwca chodzi za mną pewna stara piosenka, której refren (a w zasadzie pierwsze jego słowa) trafiły do tytuły tego wpisu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/ALLIFx49kbQ/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/ALLIFx49kbQ?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<br />
...czemu nie chcesz iść na całość? ;)<br />
<br />
No, to po dwóch tygodniach udało mi się urodzić drugą część relacji :D<br />
Chyba sobie dzisiaj zafunduję lody z tej okazji :D<br />
<br />
Ahoj!szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-52320304912424312992016-06-14T12:41:00.000+02:002016-06-21T14:06:24.668+02:00Mania kibicowania :) Triathlon Charzykowy - dzień pierwszy.W związku z pewnym zajściem ;) od kilku miesięcy jestem wyłączona z czynnego udziału w zawodach sportowych, ale póki kulam się jeszcze o własnych siłach, spełniam się jako kibic :) Nie wiem, jak to wpłynie na rozwijające się we mnie życie, może być tak, że wydam na świat kibolkę z krwi i kości ;) no, trudno! Ciężko tak się zupełnie wyłączyć.. Skłamałabym mówiąc, że nie brakuje mi tych emocji.. Jak tylko mogę, to człapię na trasę zawodów, żeby chociaż pokrzyczeć i porobić hałas.. Tyle mojego, co się "poocieram" ;)<br />
<br />
Na dobre zaczął się sezon triathlonowy. W miniony weekend okiem kibica śledziłam poczynania bliskich mi osób w Charzykowach. Ten wyjazd był dla mnie niemałym fizycznym wyzwaniem, bo nie da się już ukryć, że "baby on board", a pasażerka już teraz coraz częściej daje znać, że "może byś babo usiadła i odsapnęła?". Znaczy - nie żebym chciała cokolwiek ukrywać, chodzi o to, że brzuch już większy i ciężej się toczyć. A przy takiej pogodzie, jaką mieliśmy, to o zadyszkę naprawdę łatwo.<br />
<br />
Charzykowy, ah, Charzykowy.. W zeszłym roku byłam tu jako triathlonowa dziewica ;) Wszystko było praktycznie tak samo, wliczając w to nawet pokój w hotelu.. Ten sam widok z okna, tak samo wyglądająca strefa zmian i jezioro takie samo.. Nawet słaba pogoda dzień przed - taka sama! No dobra, teraz nie było burzy, ale też wiało i padało... Tylko sraczki przedstartowej nie miałam ;) Położyłam się spać trochę spokojniejsza niż rok temu, ale to zrozumiałe.. Rok temu nerwowo układałam cały swój ekwipunek, zastanawiając się, czy aby na pewno wszystko mam. Tym razem moim ekwipunkiem była trąbka, grzechotka, tamburynek i łapki do robienia hałasu ;) No i plecak pełen przekąsek, bo kibic głodny, to kibic zły! ;)<br />
<br />
W sobotę o 8 startował sprint. Pobudka przed 6, żeby zjeść śniadanko i wyprawić zawodniczki do strefy zmian. Nastroje bojowe - organizator przez facebooka informuje zawodników, że pianki obowiązkowe, a odprawa zacznie się 25 minut wcześniej. Dobre sobie... A jak ktoś nie ma facebooka? Słabe to, zwłaszcza, że woda w jeziorze była naprawdę ciepła, a przy dystansie 475m powstaje pytanie, czy jest sens wbijać się w piankę.. Z tego ustrojstwa trzeba się przecież później wydostać, a dla szybkich pływaków to niepotrzebna strata czasu w T1. Ale nic to. Wesoła ferajna wyruszyła w okolice startu niewiele po zawodniczkach :) W równie bojowych nastrojach! ;)<br />
<br />
Na miejscu widać, że zaraz wszystko się zacznie, przed tojkami kolejki, tu i ówdzie kręcą się ubrani do połowy w pianki zawodnicy i zawodniczki. Sportowa atmosfera! Sprint startuje w dwóch falach - podział chyba według kategorii wiekowych. Jedni o 8:00, drudzy o 8:05. Tradycyjnie już na imprezach tego cyklu, zawodnicy są wypuszczani do wody po strzale z armaty, w akompaniamencie -> <a href="https://www.youtube.com/watch?v=PKC_RQtvAR0">epickiej muzyki</a>. <- Chcąc zapewnić mini-kibicce lepszą widoczność, sadzam ją na barana i w ferworze łamię sobie okulary przeciwsłoneczne. Chwilę później żałuję tego strasznie, bo jak tylko wybrzmiewają pierwsze dźwięki wspomnianej epickiej muzyki, łzy mi stają w oczach i czuję, że nie mogę zapanować nad oddechem. Stoję tam i chlipię, jak rok temu i jak niespełna dwa lata wcześniej na starcie maratonu. Wtedy - okej - emocje. Ale teraz? No dajcie spokój :D<br />
<br />
Staram się ogarnąć, bo o schowaniu mokrych oczu za przyciemnianymi szkłami nie ma mowy. Karolina już płynie, przedzieram się przez tłum szukając Baśki, żeby życzyć powodzenia. Udało się! Chwilę później sytuacja ze łzami i problemami z oddechem się powtarza.. ;) Dobrze, że to tylko dwie fale, a do kolejnego startu cała doba na dojście do siebie ;) Nie spodziewałam się, że te emocje aż tak mi się udzielą. (Fun fact - pisząc te słowa, znów mi się oczy pocą. Beznadziejny przypadek! ;D )<br />
<br />
Przenosimy się z Agatką kawałek dalej, gdzie już widać opuszczających wodę zawodników z pierwszej fali. Wytężamy wzrok, żeby dostrzec Karolinę. Dochodzi 8:10, a ja już nie mam głosu.. Nieźle ;) Jest! Wyłania się z fal i ciśnie. Z wypiekami na twarzy śledzimy ostatnie metry i liczymy, ile kobitek już wylazło. Dwie! Czyli nasza bohaterka jest trzecia! Staram się wydać z siebie okrzyk "jesteś trzecia", ale gardło ściśnięte i ostatecznie nie wiem, czy usłyszała :D Chwytam Agatkę za rękę i pędzimy na koniec strefy zmian, żeby jeszcze dodać energii przed wyjściem na rower :) Poleciała!<br />
<br />
Przez ten start falowy nie do końca wiem, czy zdążę się z powrotem przenieść na plażę, żeby się nie minąć z Baśką. Ostatecznie zostajemy na miejscu, mając nadzieję, że rozstawiony na pomoście fotograf-jutro-też-zawodnik złapie wychodzącą z wody Basię. Czekamy chwilę i oczom naszym ukazuje się Baśka ze swoim dzielnym rumakiem :) Do boju! Pomknęła przed siebie. A my mamy chwilę odpoczynku :) Kręcimy się po okolicy kilka minut, ale w końcu podejmujemy decyzję o przeniesieniu się na belkę rowerową i kibicujemy kończącym zmagania kolarskie, w oczekiwaniu na nasze zawodniczki :)<br />
<br />
Logistycznie wszystko jest w Charzykowach bardzo fajnie rozwiązane. Kibic może być zadowolony. Odległości pomiędzy poszczególnymi punktami są naprawdę nieduże i można kibicować nawet w moim stanie ;) Krótko po tym, jak Karolina zsiada z roweru, w szaleńczym galopie (czyli u mnie człap-człap-człap), przemieszczamy się w okolice trasy biegowej. Kolejny raz śmieję się, że trzeba było włączyć endomondo i rejestrować ;) Karolina w strefie uwinęła się tak szybko, że ledwo zdążyłam dotrzeć do taśmy, żeby coś tam krzyknąć.. W tym wszystkim już nawet nie wiem, co ja tam z siebie wyrzucałam za okrzyki :D Trasa biegowa to w zasadzie dwie agrafki w dwie strony, z metą pośrodku :) No to czekamy, aż wróci i przenosimy się w okolice mety.<br />
<br />
W międzyczasie dokonujemy obliczeń i szacujemy, gdzie jest Basia. Wybieramy miejscówkę, z której widać koniec trasy rowerowej i jednocześnie metę. Dostajemy zeza rozbieżnego zerkając raz w stronę mety, raz w stronę belki rowerowej. Że Karolina szybko popłynie, to było pewne jak amen w pacierzu. Ale Jej czas na rowerze robi na nas niemałe wrażenie. Wiedzieliśmy, że nie odpuści, że będzie walczyć i da z siebie wszystko. Ale średniej powyżej 30 km/h chyba nikt się nie spodziewał! :D Pojechała szybciej niż na czasówce w Sianowie! Tam było 15 km na wypoczętych nogach, a tu 22,5 km mając już trochę w nogach po pływaniu! Także - heloł - czapki z głów!<br />
<br />
Leci! Wpada na metę z naprawdę świetnym czasem nieco ponad 1h25'! Spieszymy z gratulacjami i chwilę później biegniemy sprawdzić, czy przypadkiem nie przegapiliśmy Baśki. W tym momencie następuje największy zgrzyt na tych zawodach. Już wcześniej widzieliśmy jakieś dziwne ruchy w okolicach belki rowerowej, ale myśleliśmy, że chlipiąca dziewczyna z do połowy zdjętym strojem miała jakąś kraksę na rowerze i informuje sędzinę, że na bieg już się nie wybiera. Docieram do strefy zmian, a tam Łukasz z rowerem Baśki i Baśką. Co jest grane? Okazuje się, że mimo, że zostało jeszcze grubo ponad pół godziny, sędzina powiedziała, że to już koniec zawodów, bo został przekroczony limit cząstkowy na pływanie i rower.. Nagle wszystko staje się jasne, chlipiąca dziewczyna, którą widzieliśmy chwilę wcześniej wcale nie miała kraksy. Dowiedziała się po prostu, ze jej dalsze zmagania są niestety niemożliwe... Ostry limit - 1h15minut. Trochę abstrakcja, bo na przebiegnięcie nieco ponad 5km zostaje 45 minut. To się doczołgać można przecież..<br />
<br />
Rok temu limity były inne, bo i dystanse ciut inne. Więcej pływania, nieznacznie krótszy rower i bieg, a limit przyjaźniejszy - 90 minut na pływanie i rower. Mną aż trzęsło z emocji, bo jakbym znalazła się w takiej sytuacji, to chyba bym się utopiła we łzach ;) No ale OOO-KEJ. Limit jest limitem.. Chociaż nie spodziewałam się aż tak surowego traktowania limitu cząstkowego.. Widziałam, co prawda, podczas transmisji z Ironmana na Hawajach, jak jednej z zawodniczek zabrakło dosłownie kilku sekund, żeby pokonać schody dzielące ją od załapania się w limicie czasowym pływania... Było mi jej żal, ale to jakaś tam dziewczyna, skądś tam... Nie wpuścili jej do strefy zmian, choć może była wybitną kolarką i biegaczką i by się w całościowym limicie zmieściła.. Tym razem byłam świadkiem takiej sytuacji na żywo i naprawdę chciało mi się wyć!<br />
<br />
Później na spokojnie usiedliśmy z Łukaszem i przeliczyliśmy te limity na prędkości i tempa. Zakładając, że ktoś wykorzystuje większość lub całość limitu na pływanie (22,5 minuty), pozostaje mu 52,5 minuty na pokonanie 22,5 km na rowerze. Szybkie mnożenie i dzielenie - trzeba by w takim wypadku cisnąć ze średnią ponad 26 km/h! To naprawdę szybko!! Na dystansie 1/4 IM (który był rozgrywany dzień później), można się było kulać na rowerze ze średnią 16 km/h i spokojnie zmieścić się w limicie.. Trochę niesprawiedliwe.. Limit całościowy na ten sprint był 2h, a na 1/4 - 5h. Sprint miał dokładnie połowę dystansu 1/4, a limit obcięty o 30 minut - w całości tylko z etapu rowerowego. Zaskoczyło mnie to, bo byłam przekonana, że limit jest taki jak rok wcześniej - na pływanie i rower łącznie 90 minut. I może jeszcze by się człowiek jakoś z tym pogodził, gdyby nie fakt, że na trasę biegową zostało jednak wpuszczonych kilka osób, którym sędzina z belki rowerowej "podziękowała" za udział w zawodach.. Między innymi młodzian, który pobiegł w około 20 minut i na mecie zameldował się 10 minut przed limitem całościowym. Wszystko fajnie, ale DLACZEGO jedni jednak mogli kontynuować, a innym podziękowano? Bardzo niefajnie. Albo wszyscy, albo nikt. Chcę wierzyć, że te kilka osób prześlizgnęło się po prostu i sędziowie ich nie zauważyli, a nie że zrobiono dla nich wyjątek, bo "coś tam".<br />
<br />
Tego dnia startowały jeszcze sztafety na dystansie 1/4 i spora grupka śmiałków mierzących się z dystansem 1/2, w tym mocna reprezentacja z Koszalina. Oglądaliśmy ich start z pomostu, a później (po wchłonięciu niewyobrażalnej liczby kalorii pod postacią pizzy, gofrów i lodów), przenieśliśmy się na końcówkę trasy rowerowej, żeby podziwiać pędzących na rowerach pół-ironmanów. Wzium wzium, wzium.. Słońce wali z nieba, a oni pędzą... Spora część z nich - z uśmiechami! Za chwilę wybiegną na trasę biegową strzelić sobie mały półmaratonik.. Wyglądają, jakby nic sobie nie robili z pokonanych 90 km na rowerze i niespełna 2 km w wodzie! Szacun, mi się to w głowie nie mieści ;) Dupsko mnie boli na myśl o 45 km roweru w ramach 1/4, a dwa razy więcej jest dla mnie chwilowo kompletnie abstrakcyjne :D<br />
<br />
Zmagania biegowe dzielnych "połówkowiczów" śledzę już na wpół świadoma. Dochodzi godzina 16:00, a to oznacza, że jestem na nogach już ponad 10h, z czego na świeżym powietrzu ponad 8.. Z lekką zazdrością patrzę na moją małą 4,5 - latkę, która nic sobie z tych godzin na dworze nie robi i hasa jak mały króliczek z reklamy pewnych baterii. Mi się już powoli wyłączają wszystkie systemy, lokatorka zdaje się stosować szantaż na zasadzie - albo się kładziesz, albo będę kopać w pęcherz. Albo zwyczajnie włączy drzemkę na tej ławce pod drzewem. No to zabieram cały swój dobytek i człapię w stronę hotelu, zwalniając co chwilę, żeby sobie posapać. Krótko po dotarciu do pokoju zamykam oczy i staram się choć troszkę podładować baterie ;) Okazuje się, że cała załoga naszego pokoju postanawia mi towarzyszyć ;) Czyli może nie jest ze mną tak źle jeszcze, skoro wszyscy się zmęczyli? :D<br />
<br />
O niedzielnej ćwiartce napiszę w oddzielnym poście, bo ten już i tak jest za długi i pewnie nikt nie był w stanie doczytać go do końca! :D<br />
<br />
Dla wytrwałych nagroda w postaci fotki z widokiem na jeziorko :)<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiArZmeOQWA27iYx5gBiB4xDcGAckp0njHGvBskhpyH113dXetrgnumFBZapNNLTaTmCSaE7EL6kzcjhlNCz0u0isMpJ-gAJWdHDwy0RQG9_EqRt8tMEHN00M8pT196fDqZjvZwUn-VDDo/s1600/Jezioro.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiArZmeOQWA27iYx5gBiB4xDcGAckp0njHGvBskhpyH113dXetrgnumFBZapNNLTaTmCSaE7EL6kzcjhlNCz0u0isMpJ-gAJWdHDwy0RQG9_EqRt8tMEHN00M8pT196fDqZjvZwUn-VDDo/s400/Jezioro.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
Ahoj!szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-63463875106533999742016-03-17T11:59:00.001+01:002016-03-17T11:59:55.658+01:00Co by tu napisać.. Cały plan na 2016 rok zniknął, jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki.. Pobiegłam tylko styczniowy Bieg Króli - 7,5 km i nie zapowiada się, żebym miała coś jeszcze z wcześniej zrobionej listy zaliczyć. Kto wie, może kolejny bieg, na jaki dam radę się wybrać, to inauguracja kolejnego Jamneńskiego Tour'u - bieg Mikołajkowy na początku grudnia? No, ale to też nie wiadomo.. <div>
<br /></div>
<div>
Obecnie zajmuję się bardzo przyziemnymi sprawami i chociaż chętnie bym sobie pobiegała, to jednak nie za bardzo się teraz do tego nadaję, a poza tym - kompletnie nie mam siły. Popołudniami zalegam na kanapie i niewiele jest mnie w stanie stamtąd wypędzić ;)<br /><br />Obydwa starty w triathlonie trzeba było odkręcić. Na szczęście udało się bez większych komplikacji. O ile czerwcowy Charzykowy - na upartego (bardzo upartego) - mogłabym jakoś opękać (chociaż jak sobie to wyobraziłam właśnie, to aż mnie zemdliło), to już w Przechlewie nie ma absolutnie żadnych szans ;) Chociaż podobno porody w wodzie są teraz bardzo na czasie.. :) </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Także - stało się. Plany były ciut inne, ale tak to właśnie bywa z planowaniem :) Cieszę się, że się odważyłam w 2015 roku spróbować tego całego triathlonu, bo dzięki temu wiem, jak niesamowite jest to doświadczenie. Emocje nie do porównania z żadnym biegiem. Z dwójką szkrabów "na koncie" mogłabym mieć trochę mniej odwagi.. no, i rzecz jasna - czasu ;) ale o tym, jak to będzie z czasem, przyjdzie mi się przekonać już niebawem.. :)</div>
szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-4678716368636919232016-01-04T15:21:00.001+01:002016-01-04T15:24:25.183+01:00Szkic planu na 2016 rok :)Piszę "szkic", bo wiadomo jak to zazwyczaj wygląda w tym całym, khe khe, sporcie (hahaha) amatorskim..<br />
<br />
Pozapisywałam już daty interesujących mnie wydarzeń, żeby mi nie umknęło.. Ba, miałam już nawet szczegółowo rozpisane, co gdzie i kiedy jeśli chodzi o treningi.. Ale - jak to się zdarza - się zesrało było. Po półmaratonie Mikołajów dopadły mnie gile i nie dałam rady się wykaraskać z choróbska przed świętami.. Chociaż pewnie gdyby nie one (święta w sensie), to bym starała się polatać coś.. Ale bałam się, że sobie napytam więcej biedy, a musiałam być "na chodzie".<br />
<br />
Wyszło tak, że nabiegałam zawrotną ilość kilometrów (jakieś 42 z groszem..), raz (!!!!) wsiadłam na rower i tyle samo razy byłam na basenie. Akurat to ostatnie jest całkiem zrozumiałe z uwagi na fakt, że ponad 2 tygodnie walczyłam z gilami, a one słabo się komponują z basenem.. ;)<br />
<br />
W święta naładowałam się. Celowo nie piszę o jakichś mitycznych akumulatorach, bo po co się oszukiwać? :) Ładowałam głównie żołądek, chociaż wcale nie cierpiał głodu. Ot, tradycja? Przyzwyczajenie? Nuda? No sama nie wiem.. Choćbym nie wiem jak się starała nie nażreć w czasie świąt, to i tak kończy się to dramatem w trzech aktach.. Pierwszy to ważenie po Wigilii, drugi - sromotna porażka w dotrzymaniu postanowienia "ogarniam się po świętach i jestem "grzeczna" w Sylwestra", a trzeci to ważenie po Sylwestrze.<br />
<br />
Skoro wydałam z siebie przy wadze już chyba każdy możliwy okrzyk przerażenia, spowodowany tym, czego "dokonałam" w ostatnich tygodniach, to czas się wreszcie faktycznie ogarnąć. Ochędożyć wręcz!<br />
<br />
Narzekałam na stosunkowo ciepłą jesień, bo ciągle mnie coś łapało. No i mam - zrobiło się wreszcie zimno.. Minusy i to duże! Nie trudno zgadnąć, że lenia mam jeszcze większego niż wcześniej.. ;) Ale ponieważ to wszystko siedzi w głowie, to dzisiaj na złość leniowi zamierzam się trochę przebiec. W środę pobiegnę 7,5 km w ramach Biegu Króli, a potem mam nadzieję nogi mi się jakoś same rozbujają.<br />
<br />
W domu trochę zawierucha, bo zachciało nam się trochę pokombinować z wystrojem.. Niby nic, a jednak zajmuje myśli i dokłada kolejnych wymówek.. "Dzisiaj nie pójdę, bo muszę trochę posprzątać".. Zupełnie jak w tej reklamie o nietrzymaniu moczu. "Sprzątasz od tygodnia" :P Czas więc najwyższy trochę.. popuścić ;)<br />
<br />
Poza tym, Mikołaj przyniósł trochę biegowych fantów... grzechem by było, żeby leżały i się kurzyły.. :D<br />
<br />
A zatem, bo o planie miało być ;D<br />
<br />
STYCZEŃ<br />
- Bieg Króli - 7,5 km (rekreacyjnie, na rozbujanie nóżek)<br />
LUTY:<br />
- Bieg Zakochanych - 10 km (raczej rekreacyjnie)<br />
MARZEC:<br />
- Bieg Zaślubin - 15 km (mam nadzieję, że uda mi się poprawić zeszłoroczny rekreacyjny wynik)<br />
KWIECIEŃ:<br />
- Memoriał Osińskiego - 10 km (j.w. mam nadzieję na lepszy wynik niż rok temu - na życiówkę szanse bardziej niż nikłe)<br />
MAJ:<br />
- Półmaraton (dużo czasu, wiele niewiadomych - może uda się zawalczyć o życiówkę? Nie jest wyśrubowana - w czasie najlepszej formy nie biegłam żadnej połówki na zawodach)<br />
CZERWIEC:<br />
- triathlon 1/8 IM (plan zakłada poprawienie w stosunku do zeszłego roku.. szkoda, że nie da się bezpośrednio porównać, bo rok temu był inny dystans)<br />
LIPIEC:<br />
- na razie nie ma zapisów, jest pewien szalony plan, ale szczęśliwie jest jeszcze czas, żeby zobaczyć, czy to w ogóle realne<br />
SIERPIEŃ:<br />
- dwa triathlony, które mnie interesują - tydzień po tygodniu.. Jest opcja, by jeden z nich zaatakować drużynowo, a drugi - krótszy - indywidualnie. No i w tym drugim chciałabym się trochę poprawić w stosunku do zeszłego roku. No ale jeszcze niewiele wiadomo, odnośnie dystansu :)<br />
WRZESIEŃ:<br />
- kompletna masakra, triathlon 1/4 IM (plan jest taki, żeby to przeżyć.. :D )<br />
- bieg na wrzosowiskach - 5/10 km (w zeszłym roku koleżanki były i zachwalały okoliczności przyrody, więc może się tam bujnę, żeby zobaczyć, czy nie ściemniały :D )<br />
<br />
<br />
Ostatnie trzy miesiące roku zostawiam na razie "niezaplanowane" ;) To okres tak bardzo odległy, że na większość imprez nie ma jeszcze zapisów. No, mam na myśli te wszystkie, które są w zasięgu moich możliwości.. ;) Chociaż na październik coś mi tam we łbie kiełkuje.. Zobaczymy, jaką formę dowiozę do października! :D<br />
<br />
A tymczasem - do roboty. Biegi same się nie przebiegną, trajlony same się nie zrobią. Udanego roku wszystkim życzę! O ile ktokolwiek poza mną (z trzech różnych komputerów!) to czyta.. :Dszuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-49844052549946205422015-12-18T14:19:00.001+01:002015-12-18T14:19:38.465+01:00Pfff, pffff, pfffffffffff.No i tak pięknie żarło, ale znów musiałam się przeziębić.. :(<br />Myślałam, że to nic wielkiego, dlatego po krótkiej pauzie, jak tylko poczułam się lepiej wyszłam sobie pohasać. No i trzeba było jednak zostać w domu. Bo zamiast wyjść na prostą, znów mnie dopadł katar...<br />
<br />
Rok się powoli kończy, zbliża się czas podsumowań i wygląda na to, że choćbym się nie wiem jak spinała, to nie doskoczę do tego, co wykręciłam w zeszłym roku. Nie jest to oczywiście jakiś wielki powód do smutku, czy wręcz załamki, bo nie należy zapominać, że w 2014 roku kilka miesięcy upłynęło mi na przygotowaniach do maratonu.. Jeździliśmy też do Gdyni, którą w tym roku świadomie odpuściliśmy.. no i w 2015 roku kilka startów odpuściłam, bo byłam po tzw. "drugiej stronie". To się oczywiście zdarzało też w 2014 roku, ale w tym zdecydowanie częściej. A, i leń był też trochę większy :P<br />
<br />
To na razie tyle. Z porządnym podsumowaniem poczekam do końca miesiąca, bo może coś tam jeszcze dorzucę, kto to wie.. ;)szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-65626817308092750842015-12-01T13:38:00.000+01:002015-12-01T13:38:56.633+01:00Listopad miesiącem Bidy i Nędzy? Już nie!Odkąd zaczęłam biegać, listopad był zawsze najnędzniejszym miesiącem w roku.. Składało się na to kilka czynników - głównie atmosferycznych ;) ale też zdrowotnych.. <div>
<br /></div>
<div>
Aaaale! Rok 2015, który okazał się rokiem sporych zmian, również w tej materii zaskakuje!<br />Listopad 2015 to mój najbardziej aktywny miesiąc w całym roku! Póki co, bo przecież został jeszcze jeden :)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Żeby nie być gołosłowną, trochę statystyki (samo bieganie): </div>
<div>
<br /></div>
<div>
2012 - 66,19 km - 7h21'06" </div>
<div>
2013 - 60,01 km - 6h17'23"</div>
<div>
2014 - 76,56 km - 8h39'52"</div>
<div>
<b>2015 - 108,23 km - 11h56'11"</b></div>
<div>
<b><br /></b></div>
<div>
Jeśli chodzi o realizację założonych celów, to przedstawia się to następująco: </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Bieganie -<span style="background-color: white;"><span style="color: #38761d;"> </span></span>108,23 / 100 km - <span style="background-color: white;"><span style="color: #38761d;"><b>108%</b></span></span>! </div>
<div>
Rower - 5 / 8 aktywności - <span style="color: #bf9000; font-weight: bold;">62%</span><span style="color: #b45f06; font-weight: bold;"> </span>(ale prawie 100 km wykręconych i ponad 4h!)</div>
<div>
Pływanie - 2 /4 aktywności -<span style="color: #b45f06;"> <b>50%</b></span> (ale tylko jeden "trening" na basenie..)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Patrząc na to od strony całościowej realizacji założonych celów - średnio mi to wyszło.. ale z pewnymi sprawami się nie wygra - fizjologia jest nieubłagana, a z oprychą na pysku nie ma się co ładować na basen. W ogólnym rozrachunku nie ma to jednak większego znaczenia :) Złapałam trochę więcej wiatru w żagle. Moja szklana prześladowczyni również zaczęła pokazywać trochę mniej straszne cyferki :) No, szału nadal nie ma, jest kiepsko, ale jakby mniej kiepsko niż miesiąc temu :D</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Jak będzie wyglądał grudzień? Ho-ho-ho! To się okaże, bo wiadomo - święta - ale pierwszy weekend przyniesie już 21 km z półmaratonu św. Mikołajów w Toruniu.. Jestem dobrej myśli :) (no wiem, jak zawsze :P )</div>
<div>
<br /></div>
<div>
PS. No i znowu się na coś zapisałam! ;D</div>
szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-63251997734907295032015-11-30T15:30:00.000+01:002015-11-30T15:30:06.217+01:00No to poszło.. ;)Proces planowania "TRI sezonu" zakończony sukcesem. Dogadali się, ustalili i nawet pierwszych zapisów dokonali!<div>
<br /></div>
<div>
Mój zeszłotygodniowy dylemat - maraton w maju czy ćwiartka w czerwcu - zszedł trochę na dalszy plan, jak tylko zaczęłam szczegółowo rozpisywać co, gdzie i kiedy. Przypomniałam sobie, ile miałam biegania poprzednio.. a realizowałam dość luźny plan na tzw. "przetrwanie". Moje kolejne starcie z dystansem królewskich chciałabym, by było jednak zwycięskie w pełni - czyli bez epizodów chodzonych. Musiałabym się więc przyłożyć troszkę więcej, a to bardzo czasożerne.. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
A mój mały prywatny tri-kalendarz już się skrystalizował! Pod presją czasu (koniec pierwszego terminu opłat w Charzykowych), podjęliśmy kilka kluczowych decyzji i już wiemy, co i gdzie chcemy popełnić. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Zapisałam się ostatecznie na sprint, żebyśmy mogli z mężem wystartować razem (jedno po drugim) :) Opcji było wiele - bo wchodziła też w grę sztafeta.. ale ponieważ czerwiec to dopiero tak na dobrą sprawę początek sezonu, postanowiłam, że na ćwiartkę przyjdzie czas troszkę później. Będzie więcej czasu na rozpływanie się w otwartym zbiorniku, bo basen to jednak basen...<br />Nie da się wszystkiego przećwiczyć na 25m od ściany do ściany, z dnem na wyciągnięcie ręki i z wodą przejrzystą, albo chociaż trochę przejrzystą.. To nie to samo co jezioro czy morze.. :)<br /></div>
<div>
Plan podstawowy zakłada 4 starty - po jednym w miesiącu od czerwca do września.<br />Będzie się działo! :D</div>
szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-66474630736873302052015-11-24T14:04:00.001+01:002015-11-24T14:04:41.164+01:00Listopad się kończy..Powoli zbliża się koniec miesiąca, a ja już teraz mam znacznie więcej kilometrów niż w zeszłym miesiącu :) A jeszcze został niecały tydzień! Juhu :) Idzie ku lepszemu, zdecydowanie!<br />
<br />
Tytuł wpisu nie jest może zbyt odkrywczy, bo każdy się mniej więcej orientuje, że lada dzień powitamy grudzień.. Ale koniec listopada to zarazem początek planowania, co by się chciało "zrobić" w 2016 roku. Część imprez, które chodzą mi po głowie, uruchomiła już zapisy. To znaczy - nie imprezy uruchomiły, ale ich organizatorzy ;) Niektóre listy są już prawie pełne, więc to tak naprawdę ostatni moment, żeby się jakoś określić..<br />
<br />
Okres zimowy jest zdecydowanie mniej intensywny, jeśli chodzi o zawody. Na razie jestem zapisana (bądź mam silne postanowienie, że już za momencik, już za chwileczkę się zapiszę) na jedną imprezę w miesiącu, w okresie od grudnia do marca. W grudniu jest to półmaraton św. Mikołajów w Toruniu, styczeń i luty - lokalne biegi na 7,5 i 10 km (nareszcie nie trzeba jeździć!), a w marcu, tradycyjnie już, Bieg Zaślubin - 15 km w Kołobrzegu.<br />
<br />
Na kwiecień planuję dyszkę w Szczecinku, to już też tradycja. Trasa jest płaska jak stół, lubię tam wracać, mam ogromny sentyment do tego biegu.. Pewnie za sprawą życiówki z 2014 r., do której nie udało mi się nawet odrobinkę zbliżyć w 2015 roku :( Ale pojadę tam, bo jest w miarę blisko, miejscówka sprawdzona, impreza fajna.. Czego chcieć więcej? :D<br />
<br />
No i maj.. Targają mną sprzeczne emocje, bo z jednej strony chce mi się, co jest absolutnie absurdalne, biorąc pod uwagę moje przygody z biegami w Trójmieście, no ale jednak - no zachciało mi się znów maratonu.. Z drugiej strony odzywa się głos rozsądku.. no dobrze, huczy mi w bani, że NIE NIE NIE, NIE RÓB TEGO DURNA BABO! I co ja mam zrobić? Pffff... Do 29 lutego jest najniższa opłata startowa - mam więc czas na rozważenie wszystkich ZA i PRZECIW.<br />
<br />
Solidnym argumentem "przeciw" jest to, że po poprzednim maratonie podupadłam na zdrowiu :P zajechałam się totalnie.. a przecież maj to tak na dobrą sprawę przedsionek sezonu triathlonowego..<br />
<br />
A skoro już o tri mowa. W głowie układa mi się powoli jakiś taki plan odnośnie tego, co bym chciała w tym roku popełnić.. I coś czuję, że przyjdzie mi wybierać - maraton w maju, albo ćwiartka w czerwcu. Bo chyba nie ma się co czarować, że dam radę ogarnąć obydwa wyzwania w odstępie niecałego miesiąca.. Znaczy - dać, to bym pewnie dała radę. Ale tu się jeszcze troszeczkę o styl rozchodzi ;) no i żebym znów nie była zajechana.. ;)<br />
<br />
Tak więc muszę solidnie pogłówkować i się wreszcie określić.<br /><br />eh, jak żyć? :)szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-38568368965805438372015-11-10T14:34:00.001+01:002015-11-10T14:34:21.788+01:00Małe kroczki.Jak już pisałam, staram się wrócić do regularności. Trzeci miesiąc z rzędu stawiam sobie "wyzwania" i próbuję je realizować.. Na razie - bez szału. Wyzwania nie składają się wyłącznie z biegania.<br />
<br />
<u>Wrzesień:</u><br />
Bieganie: miało być 115 km - było: 63,42 km czyli <b><span style="color: red;">55%</span></b><br />Rower: miało być 8 h - było: 0,5 h czyli <b><span style="color: #990000;">6,25%</span></b><br />
Pływanie: miały być 3 aktywności - było: 0! słownie: zero! Bu!<br />
<br />
<u>Październik:</u><br />
Bieganie: miało być 120 km - było: 61,73 km czyli <b><span style="color: red;">51%</span></b><br />Rower: miało być 8 aktywności - było: 6 aktywności czyli <b><span style="color: #6aa84f;">75%</span></b><br />Pływanie: miały być 4 aktywności - było: 3 aktywności czyli <b><span style="color: #6aa84f;">75%</span></b><br />
<br />
<u>Listopad:</u><br />
Bieganie: ma być 100 km - jest: 18,8 km - 19%<br />Rower: ma być 8 aktywności - jest: 2 - 25%<br />Pływanie: mają być 4 aktywności - jest 0 - 0%<br />
<br />
Na obronę powiem, że we wrześniu byłam chora.. ;) Październik może by się dało jakoś podratować, gdyby nie Nocna Ściema. Po tym szalonym weekendzie dochodziłam do siebie przez kolejny tydzień.<br />W listopadzie nie ma wymówek. Na razie jest średnio, ale jestem dobrej myśli.<br />Na początku miesiąca zrobiłam sobie test na trenażerze i ustaliłam FTP - 158W. Dupska nie urywa, ale trzeba było jakoś ustalić poziom wyjściowy.<br />Jutro bieg na 10 km w Darłowie. Będzie okazja do określenia, w jak bardzo czarnej D. znajduję się, jeśli chodzi o bieganie.<br />Pływanie testowałam w październiku - 400m w 08'09,1"<br /><br />Chciałabym się podciągnąć na rowerze, ale nie mam zielonego pojęcia, jakie są moje możliwości, więc będę po prostu regularnie kręcić (bo to jest najważniejsze obecnie) i zobaczę, na jaki procentowy progres się to przełoży. Czy uda się dobić do 165W w 20-minutowym teście?<br />
<br />Co do pływania - chciałabym zejść poniżej 8:00/400m, ale moje doświadczenie jest tak mizerne, że nie wiem nawet, czy jest to cel mało ambitny, realny, a może całkiem szalony.. Pożyjemy, zobaczymy.<br />
<br />
O bieganiu będę mogła więcej powiedzieć jutro.. Wrześniowy bieg Westerplatte na 10 km zaowocował średnim tempem 5:46 min/km. I tak sobie myślę, że spróbuję utrzymać średnią na poziomie 5:45 min/km.. O ile będzie to w ogóle możliwe. Mało biegałam, a do tego jutro ma mocno wiać.. Wszystko się okaże. Każdy wynik biorę na klatę - się leniło, to potem się powłóczy.. ;)szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-49082283876555432892015-11-10T12:59:00.000+01:002015-11-10T13:06:23.070+01:00Mizeria w obrazkach.W poprzednim wpisie się "wyspowiadałam" ;) a teraz kilka obrazków. W zasadzie nie wymagają większego komentarza ;)<br />
<div>
Na pierwszy ogień - sezon 2012/2013:</div>
<div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhurl8PkIDYBNcTX96rx9iaIkd9s2s44rO-MsbW13OU6vC0qHcqQ9OwmPCI90l1YgvyL1a06WN3H2KABZ0dI85b-Ft5CKso0c64WO0-wG8HMs7-8korAd6ICw1hyphenhyphenUaGe0GXtrXHO0rvrDA/s1600/1+sezon.PNG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="132" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhurl8PkIDYBNcTX96rx9iaIkd9s2s44rO-MsbW13OU6vC0qHcqQ9OwmPCI90l1YgvyL1a06WN3H2KABZ0dI85b-Ft5CKso0c64WO0-wG8HMs7-8korAd6ICw1hyphenhyphenUaGe0GXtrXHO0rvrDA/s400/1+sezon.PNG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">2012/2013 - ilość przebiegniętych km w danym miesiącu</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjk-WtWugTBpyho7QgMlsHtGxh_adP9EC1leTc855ZQv-mPSybmr2ba2M6mIn6JNqnYn9VNRQyNeZJgKvZnruAu_VAGeZ3tuV3n9Ln1YZzeHbJ2S8yF1TK0Cxn163FwLFd16OvuK6L_lY8/s1600/1sezon_czas.PNG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="215" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjk-WtWugTBpyho7QgMlsHtGxh_adP9EC1leTc855ZQv-mPSybmr2ba2M6mIn6JNqnYn9VNRQyNeZJgKvZnruAu_VAGeZ3tuV3n9Ln1YZzeHbJ2S8yF1TK0Cxn163FwLFd16OvuK6L_lY8/s400/1sezon_czas.PNG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">2012/2013 - zestawienie przećwiczonego czasu</td></tr>
</tbody></table>
Kolejny - sezon 2013/2014:<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQrb2jL0hW7WKkX9REyU9ICMZ_sU5oDsAnGGpTyg-I3d08LYepRym8yYb1nabYIiLf2-3O_c7DBqe5lpNuBIIbVgBivj8C3NEPMbhc3jwR0CSbBWnLL9YjfwXY4aFB8ZA9x8_748UnWG8/s1600/2sezon.PNG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="136" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQrb2jL0hW7WKkX9REyU9ICMZ_sU5oDsAnGGpTyg-I3d08LYepRym8yYb1nabYIiLf2-3O_c7DBqe5lpNuBIIbVgBivj8C3NEPMbhc3jwR0CSbBWnLL9YjfwXY4aFB8ZA9x8_748UnWG8/s400/2sezon.PNG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">2013/2014 - kilometry</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiA7M13K4Jj6Xr6P0CD9NJcL4K_wkv0_vpNJZZvPT7EyXppRFuQBHExaAjzPBfJW6RfsVNZTSSwE1a0X_q9BayjdQ1ZD7ztXupxkwnPNxhcEMzWjHBllFzm6VCUMc2727D8gT4Wc8m86g0/s1600/2sezon_czas.PNG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="192" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiA7M13K4Jj6Xr6P0CD9NJcL4K_wkv0_vpNJZZvPT7EyXppRFuQBHExaAjzPBfJW6RfsVNZTSSwE1a0X_q9BayjdQ1ZD7ztXupxkwnPNxhcEMzWjHBllFzm6VCUMc2727D8gT4Wc8m86g0/s400/2sezon_czas.PNG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">2013/2014 - czas, czas, czas..</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Na deser - sezon 2014/2015:</div>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiW74fJltPmLyZTrulFH_nBFKqD1VSON9gut-kOENhhhgvnJQpSpbCkiBanMkO6OW_AJr7QIevXjhEoYhvvjjsw2BaFkJugi__0qpEDutZX2EGxYHBIv27WHEfniWQd9QJuLix0eRPUe4c/s1600/3sezon.PNG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="130" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiW74fJltPmLyZTrulFH_nBFKqD1VSON9gut-kOENhhhgvnJQpSpbCkiBanMkO6OW_AJr7QIevXjhEoYhvvjjsw2BaFkJugi__0qpEDutZX2EGxYHBIv27WHEfniWQd9QJuLix0eRPUe4c/s400/3sezon.PNG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">2014/2015 - roczne roztrenowanie? Czemu nie..</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjW68NR0Pcgs-_AZDSN6N_WFp3cH7bNu__idk58O8bG6zfB8gtDgTRs2AirFxG84GBpPP0lcx6VzO7evyIS55Jg5yo44uDaCC31wBvf9GBD68p-_jVF93bUvWJgGsBawHGNeGTY-h1EAc8/s1600/3sezon_czas.PNG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="185" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjW68NR0Pcgs-_AZDSN6N_WFp3cH7bNu__idk58O8bG6zfB8gtDgTRs2AirFxG84GBpPP0lcx6VzO7evyIS55Jg5yo44uDaCC31wBvf9GBD68p-_jVF93bUvWJgGsBawHGNeGTY-h1EAc8/s400/3sezon_czas.PNG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">2014/2015 - czas - gdyby nie rower, byłoby bardzo mizernie..</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Żeby nie pozostawiać złudzeń, zestawienie kilometrów i czasu w ujęciu rocznym:</div>
<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIXvbrpvRFVqQumTAWkrzlRylHQ0Kgc3oDolviXoach5SOkwuH7ncoot9pxJN0S9p2vyWs-241sVXS0usS2Xi3rd1erRPcVDkyMyHMHngFwiZOOz9mBhzqFUOBjgLRCjfVpSa6olzLWWQ/s1600/Przeglad_dystans.PNG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="218" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgIXvbrpvRFVqQumTAWkrzlRylHQ0Kgc3oDolviXoach5SOkwuH7ncoot9pxJN0S9p2vyWs-241sVXS0usS2Xi3rd1erRPcVDkyMyHMHngFwiZOOz9mBhzqFUOBjgLRCjfVpSa6olzLWWQ/s400/Przeglad_dystans.PNG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kilometry w ujęciu rocznym - najlepiej tu widać, że rower ratował sytuację..</td></tr>
</tbody></table>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1Ct-pj5gjlcBcLs_UqvsEqsA8xKbU9pwEZY8EAHwS7EzahhWeKfJprnhxp_CgaUp4pDkDkqaklRB5ghk4Mvuz7sUj2Di1QG9egUo_Iu9ogb3fIMASRYL91XGUgUVI9AQA5kiHFv9pa4U/s1600/Przeglad_czas.PNG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="220" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1Ct-pj5gjlcBcLs_UqvsEqsA8xKbU9pwEZY8EAHwS7EzahhWeKfJprnhxp_CgaUp4pDkDkqaklRB5ghk4Mvuz7sUj2Di1QG9egUo_Iu9ogb3fIMASRYL91XGUgUVI9AQA5kiHFv9pa4U/s400/Przeglad_czas.PNG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">A tutaj czas ćwiczeń w ujęciu rocznym</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
I tylko bieganie:</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEje_r9bFoyBeFiKQJb5X0l3SfGXjftTgzHeeo3FwOAV4U4jAL_xPjJDqWzd1IH5XHZ_hLuvvaiw70vgMRWPGO3lL-zCHU2ggAjotiEHtOCcZnFig_oXTe60t-zIa7lqRDV_PZ2-KqwHpcs/s1600/przeglad_samo_bieganie.PNG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="175" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEje_r9bFoyBeFiKQJb5X0l3SfGXjftTgzHeeo3FwOAV4U4jAL_xPjJDqWzd1IH5XHZ_hLuvvaiw70vgMRWPGO3lL-zCHU2ggAjotiEHtOCcZnFig_oXTe60t-zIa7lqRDV_PZ2-KqwHpcs/s400/przeglad_samo_bieganie.PNG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Nie powinno się kopać leżącego, ale sama sobie wymierzam kopa w tyłek, za to, jak bardzo się leniłam :P</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
W sumie nie trzeba już nic więcej pisać. Wszystko widać gołym okiem :) Dziwiłam się troszkę na początku roku, dlaczego nie mogę się pozbyć poświątecznej oponki. Już się nie dziwię, teraz się boję, bo kolejne święta tuż-tuż.. ;)</div>
<br /></div>
szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-17210240900892603122015-11-10T11:55:00.001+01:002015-11-10T11:55:03.067+01:00Oh, słodkie "roztrenowanie".. Spowiedź lenia :DKiedy zaczynałam biegać, do głowy mi nawet nie przyszło, że kiedykolwiek będę o tym moim powłóczeniu nogami mówić "trenowanie". Przez pierwsze tygodnie krztusiłam się ze śmiechu, kiedy ktoś pytał "ile treningów biegowych robisz w tygodniu?"... Treningów? Haha, dobre sobie :D<div>
<br /></div>
<div>
Później już mnie to tak nie śmieszyło. Chyba zaczęłam widzieć w tym swoim bieganiu jakąś namiastkę treningu. Zaczęło się to mniej więcej wtedy, kiedy trafiłam na stadion, gdzie był prowadzony trening lekkoatletyczny. Bo jak to inaczej nazwać? Jakieś interwały, przebieżki, rytmy.. To już nie było zwykłe szur-szur. Spodobało mi się takie urozmaicenie, a jeszcze bardziej spodobał mi się progres, jaki nastąpił w moim szuraniu.<br /><div>
<br /></div>
</div>
<div>
Pierwszy raz o "roztrenowaniu" usłyszałam po roku biegania. Zaczęłam biegać na początku jesieni, więc kiedy stuknął roczek, akurat wiele osób wchodziło w fazę roztrenowania. Wydawało mi się to dziwne, bo przecież cały rok walczyłam o to, żeby to całe "trenowanie", czy po prostu szuranie, wykonywać regularnie.. A teraz mówią - odpocznij, naładuj akumulatory, rób wszystko inne, ale nie biegaj. Yyyy? Jak to? Po co? Hmmm</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Po pierwszym roku "roztrenowanie" zrobiło mi się przypadkiem. Chodziłam na basen, bo miałam wykupiony kurs doszkalający, ale biegania było mało, bo walczyłam z przeziębieniem. Przełożyło się to na zawrotną ilość kilometrów w listopadzie 2013 r. - 55. Był to trochę szok, bo od miesięcy nie schodziłam poniżej 100 km miesięcznie. Roztrenowałam się więc zupełnie przypadkowo. W grudniu już wróciłam do "co najmniej 100 w miesiącu". </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Kolejny sezon był bardzo intensywny. Od kwietnia trenowałam (tak!) do sierpniowego maratonu. To był bardzo pouczający okres. Maraton był kwintesencją mojego podejścia do nowych wyzwań - spokojnie, mam czas ;) Postanowiłam wypełnić założenia planu najlepiej jak się dało i zobaczyć, co się da z tego wyciągnąć. Plan był różnorodny i to mi bardzo leżało. Nie dało się uniknąć komplikacji - angina ropna na przełomie czerwca i lipca (czyli na jakieś 6 tygodni przed startem) mocno mnie osłabiła, wybiła z rytmu i podcięła trochę skrzydła.. Dużo się napracowałam, żeby wrócić na wcześniej wyznaczone tory. W ostatecznym rozrachunku nie miało to jednak większego znaczenia, bo podobnie jak pierwszy półmaraton, piętnastkę, ba! nawet pierwszą dyszkę, postanowiłam zrobić bez większej napinki, żeby zobaczyć przede wszystkim, czy da się to przeżyć? Dało się, przeżyłam i już wiem, że jeśli znów zapiszę się na maraton, to celem numer jeden będzie go PRZEBIEC. Czyli - żadnego marszobiegu. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Niestety, nie udało mi się uniknąć takiego trochę zachłyśnięcia się swoją cudowną formą. Hej! Zaliczyłam maraton, jestem już prawdziwą biegaczką, prawda? Taka byłam doświadczona już, trenowałam ciężko, nauczyłam się sporo i zmieniło się moje podejście do biegania. Trening! Sama siebie przekonałam, że przecież moje "szuranie" to też jednostka treningowa. Długie wolne? Wszystko się zgadza. No, może nie zawsze długie.. Nieważne.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Zrealizowałam plan TRENINGOWY, więc roztrenowanie było naturalnym następstwem. Rok wcześniej nie było o tym mowy, bo przecież tylko starałam się utrzymać nawyk biegania, ale po tych kilku miesiącach przygotowań do maratonu, no to już nie jestem byle szuraczką, a biegaczką! Maraton, heeeeloł! Roztrenowanie należy mi się jak psu micha. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Niesamowite, ile człowiek jest w stanie sobie wmówić.. Nie do końca świadomie, ale jednak. Bo skąd się u mnie wzięło poczucie, że trenowałam? Pobiegałam trochę więcej niż rok wcześniej i to wszystko. No ale moje biegowe ego rosło. Trenowałam, więc teraz zrobię roztrenowanie. Ale powiedzmy sobie szczerze - zajechałam się tymi przygotowaniami do maratonu i w listopadzie 2014 r. organizm się zemścił. Znów średnia miesięczna spadła poniżej 100 km, ale nie udało mi się wrócić tak szybko, jak rok wcześniej. W końcu trwało roztrenowanie.. Grudzień też był mizerny.. Uspokajałam się, że przecież to nic. Zmęczona byłam, trzeba było odpocząć przed nowym sezonem. Sezonem, haha. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Szczęśliwie, popełniane głupstwa (mniej lub bardziej świadome), szybko się na mnie mszczą. Trzeci "sezon" mojego biegania, czyli czas od 11.2014r. do 10.2015r. był bolesnym ciosem w moje rozbuchane biegowe ego. Zemsta. Miesięcy z wynikiem powyżej 100 km było, uwaga, dwa. Styczeń - 101 oraz czerwiec 102. To nie żarty, tak było. Oczywiście, doszedł rower, bo bez tego to bym chyba dobijała setki, ale na wadze.. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Jedno jest pewne, porządnie się roztrenowałam. Na tyle porządnie, że teraz muszę walczyć sama ze sobą, żeby się znów wdrożyć w regularne "treningi". Widzę na własne oczy, jak bardzo się cofnęłam i to praktycznie zabija motywację.. Pokarało mnie też wzrostem wagi. Na szczęście jeszcze się mieszczę w ciuchy, ale tu i ówdzie się wylewa, koszulki nie leżą już tak dobrze, jak kiedyś.. To się MUSI skończyć. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Głupi ten, co głupio robi. Po tej samokrytyce, skrusze, przyszedł czas na pokutę ;) Nie będzie lekko, bo nadal bardzo dobrze pamiętam radość, która towarzyszyła poprawianiu życiówek, czy też "nagrody" w postaci mniejszego rozmiaru ubrań. Ale jak się narozrabiało, to trzeba teraz swoje "przecierpieć", żeby móc znów się cieszyć. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Nic się nie dzieje bez przyczyny - mam nadzieję, że ten gorszy okres był potrzebny i nie był to czas zmarnowany. Myślę, że dzięki temu wiem, żeby nie odlatywać za bardzo w przestworza, jak jest "lepiej". Liczę, że będę pamiętać o tym, jak łatwo to "lepiej" można stracić.<br /><br />Sukcesywnie odcinam niepotrzebne bodźce, by móc skupić się maksymalnie na tym, co dla mnie najważniejsze (nie tylko sportowo-biegowo, ale też zawodowo). Kiedy wszystko działa, jak należy, dodatkowe sprawy nie wpływają na obniżenie efektywności. Jednak w okresie takim jak teraz, kiedy dużo wysiłku kosztuje mnie prawidłowe funkcjonowanie na poziomie podstawowym, muszę, absolutnie MUSZĘ ograniczyć rozpraszacze uwagi, bo inaczej zwariuję w tym chaosie.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Nie da się funkcjonować na pełnych obrotach cały czas. To prowadzi do wniosku, że "roztrenowanie" jest potrzebne. Od teraz jednak, będzie to dla mnie oznaczało coś trochę innego ;) Od początku powinno tak być, ale jako mistrzyni wmawiania sobie samej różnych rzeczy, dałam się zwieść wewnętrznemu leniuchowi.. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Tym sposobem, zamiast napisać coś ciekawego, znów naprodukowałam mnóstwo wyrazów i zdań o tym, jak bardzo nie tak, jak powinny, idą sprawy.. ;) No ale cóż- czasem trzeba pewne rzeczy z siebie wyrzucić. Człowiek musi, bo inaczej się udusi.<br /><br />I oby znów było "lepiej" :)</div>
szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-25483831794962633322015-11-03T11:40:00.000+01:002015-11-03T11:40:00.958+01:00Nocna Ściema 2015 - od kuchni ;)Moja żenująca dyspozycja w tym roku pomogła w podjęciu decyzji o tym, czy startować w Nocnej Ściemie, czy może skupić się tylko i wyłącznie na pomocy. W zasadzie nie musiałam się długo zastanawiać.. ;)<br />
<br />
Chociaż na pewno wiele można jeszcze poprawić i usprawnić, myślę, że nasze (wolontariuszy) wysiłki przyczyniły się do sprawniejszej realizacji imprezy. Siedziałam "w papierkach", czyli w biurze zawodów - tam wiem, co się dzieje i jako-tako ogarniam temat. Robota została rozłożona na dwa dni - w piątek wszystko naszykowaliśmy, żeby w sobotę w systemie dwuzmianowym wydawać numerki i przygotowane przez Organizatora fanty :)<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Ponieważ byłam wolontariuszem niebiegnącym (bo oczywiście nie brakowało osób, które najpierw pomagały, żeby o 2:00 w niedzielę stanąć na linii startu), przypadła mi w udziale II zmiana w biurze. Był taki moment, że śmialiśmy się, że chyba trzeba zamknąć biuro, bo nic się nie działo.. ;) To oczywiście żarcik, bo wiadomo było, że największe oblężenie biura w przypadku tej konkretnej imprezy, przypada na godziny 0:30 - 2:00 :)<br />
<br />
W pewnym momencie do biura wpłynął prawdziwy potok ludzi.. Zupełnie jakby ktoś odkręcił kran :) Nie pamiętam dokładnie, która była godzina, ale jakoś przed północą.. Rozpoczęła się gimnastyka pomiędzy kartonami z koszulkami i kopertami z numerem startowym z czipem. Złapałam się na tym, że wszystkich witam "dzień dobry", a przecież był środek nocy.. :D<br />
<br />
Oblężenie trwało już praktycznie nieprzerwanie do godziny 1:40. Mimo, że biuro miało działać tylko do 1:30, żeby zdążyć przekazać na start wszystkie niezbędne dane. Pod koniec zrobiło się dość nerwowo, bo jeden z uczestników postanowił wyładować swoją frustrację na wolontariuszach.. Rozumiem, że przed maratonem człowiek się denerwuje, ale stara zasada mówiąca "kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi" w tym przypadku pasowała jak ulał. Było nam przykro, bo do tego momentu wszystko szło sprawnie i bezproblemowo, a ten incydent położył się cieniem na całym wieczorze. Staraliśmy się wszyscy jak mogliśmy, żeby szybko "obsłużyć" uczestników i w miarę możliwości naładować ich pozytywną energią przed startem.. A tu na koniec, niejako "w podzięce" dostaliśmy siarczystego liścia. Najbardziej oberwało się oczywiście osobom, które miały z tym feralnym uczestnikiem bezpośrednie starcie, ale nie da się ukryć, że ta negatywna atmosfera udzieliła się wszystkim.<br />
<br />
Zaczęliśmy już powoli zbierać listy startowe, porządkować stoły i już mieliśmy zamykać drzwi.. Znajomy pytał, czy już na pewno koniec i czy nie ma szans, żeby jeszcze jedną osobę przyjąć, jeśli wpadnie na ostatni moment.. Cóż - zegar wskazywał wtedy 1:45, za 15 minut start, panowie od pomiaru czasu już przenieśli się na linię startu.. Biuro powinno być zamknięte o 1:30.. Chyba nic się nie da zrobić.. "No trudno".<br />
<br />
Nagle do biura wpada zziajany młodzieniec, biegnie w stronę stołu z zapisami. "Mogę jeszcze się zapisać?" Zrobiło się małe zamieszanie - zdążymy? Okej, dopełniamy formalności, ale okazuje się, że nie ma już czipów, poszły chyba na start. Co teraz? Dzwonimy do pana z pomiaru czasu - co robić? Są! Znalazły się... Okazuje się, że chłopak ma za mało kasy na wpisowe.. Cholera, nie wzięłam ze sobą ani grosza, bo po co mi pieniądze do biura? Na szczęście jedna z wolontariuszek zakłada za niego brakującą kwotę :) Poleciał.. 1:52.. Osiem minut zostało, zdąży dobiec na start i z pewnością będzie rozgrzany.. ;)<br />
<br />
Rano, kiedy już wszyscy pokończyli swoje zmagania, wyglądamy jak zombie, ale trzeba jeszcze chwilę się trzymać, bo o 7:30 oficjalne zakończenie imprezy, losowanie nagród.. Do domu wchodzę krótko po 10:00 w niedzielę.. Ponad dobę na nogach, bez snu, ale warto było! Mimo tego nieprzyjemnego incydentu na końcówce pracy biura, mimo ogromnego zmęczenia, dobrze jest czasem zrobić coś dla innych :)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Nocna Ściema od kuchni to jednak nie tylko biuro zawodów. To przede wszystkim zespół ludzi, którzy to wszystko montują i ustawiają. Z roku na rok przybywa elementów, impreza się rozwija. To także osoby odpowiedzialne za depozyt i silna, zwarta ekipa obsługująca punkt odżywczy i wręczająca medale na mecie, a także wszyscy obstawiający trasę. To całonocna harówka, trzeba mieć końskie zdrowie :) Na koniec też trzeba to wszystko zwinąć.. Roboty jest sporo, ale myślę, że satysfakcja, którą się odczuwa, kiedy wszystko sprawnie posuwa się do przodu jest warta tego poświęcenia :) Fajnie czasem stanąć po tej drugiej stronie - bardziej się wtedy docenia poświęcenie wolontariuszy na innych imprezach :) i może jest się wtedy mniej problemowym uczestnikiem ;)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Dziś w auli I LO odbędzie się uroczyste podziękowanie dla wolontariuszy. Wszyscy spisali się na medal :) Będzie tort, będą podziękowania ;) Zebraliśmy sporo nowych doświadczeń i mam nadzieję, że uda się kilka rzeczy poprawić za rok ;) Chcieć to móc, prawda? :)</div>
szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-88731395062367369542015-10-27T15:18:00.000+01:002015-10-27T15:18:22.722+01:00Nocna Ściema 2015 - relacja na dniach ;)Przymierzam się do relacji z tegorocznej Nocnej Ściemy. Będzie to relacja inna niż zwykle, bo z perspektywy wolontariusza :)<br /><br />Stay tuned ;)szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-1587414366290219052015-10-27T15:11:00.001+01:002015-10-27T15:11:52.019+01:00DOŚĆ TEGO!Za oknem piękna jesień. To dla mnie zawsze była najtrudniejsza pora roku. Wiele zależy od pogody, im więcej słonecznych dni, tym mniejszy "ból istnienia". Najlżejsza była chyba jesień 2012, wtedy zaczęłam biegać.<br />
<br />
Uświadomiłam sobie ostatnio, że w dużej mierze sama jestem sobie winna, że ta jesień mnie tak przytłacza. Siedzę i rozkminiam, analizuję i się dołuję. A czy inni mają jakoś bardzo mocno lepiej? Z pewnością nie! Czy inni są jakoś lepiej zaprogramowani do wychodzenia z kryzysów? Nie wiem, ale nie wydaje mi się. Jak będę tak siedzieć na dupsku i myśleć na zasadzie "a bo ja to mam ciężej, bo ***", albo "u mnie to nie jest takie proste, bo ***". Zaczęłam już nawet kreślić scenariusze, jak naprawić te moje "***" i "***". Tylko.. po co? Można zmarnować pół życia goniąc za czymś, co tak naprawdę wcale nie jest do szczęścia potrzebne. Znaczy - za czymś, co nie jest niezbędne do bycia szczęśliwym. Ja sama sobie wmówiłam, że dopiero, jak wszystko poukładam, to będę szczęśliwa.<br /><br />Prawda jest taka, że nie mam żadnej pewności, czy uda się te moje wszystkie "sprawy" poukładać. Gdyby to była kwestia organizacji półek w garderobie, albo szuflady z butami.. albo czegokolwiek, co zależy w całości ode mnie, to byłabym spokojna. Lubię sobie od czasu do czasu tak gruntownie wszystko uporządkować. Tutaj jednak nie jest tak prosto.<br /><br />Ale! Czy to oznacza, że mam się zaciąć i nie iść dalej? E-e, nie! Dość.<br />
<br />
Dlatego postanowiłam sobie, już ładnych kilka dni temu ;) że muszę, bo inaczej się uduszę, robić to, co DLA MNIE dobre. To, co mnie cieszy i w czym czuję się spełniona. Taka zdrowa porcja egoizmu ;)<br />
<br />
Na moje "sportowe życie" przekładać się to będzie następująco - 11 listopada Bieg Niepodległości 10 km (jeszcze nie wiem, czy w Słupsku czy w Darłowie), a potem Półmaraton Św. Mikołajów w Toruniu. Bo tak! Trzeci rok się tam wybieram, więc nie ma zmiłuj. W 2013 pół listopada przeleżałam chora i speniałam, że nie dam rady i że pewnie wrócę znów chora (że będzie śnieg i w ogóle). W 2014 nie pojechałam ze względu na "okoliczności towarzyskie". W tym roku mam i jedno i drugie głęboko gdzieś. Od kiedy usłyszałam o tym biegu, chciałam w nim wystartować. W tym roku stanie się to faktem ;) Start opłacony, nocleg zaklepany, zapowiada się świąteczny weekend w Toruniu :) Miło będzie tam wrócić po.. omatkobosko.. 11. latach :D<br />
<br />
A w czerwcu Triathlon Charzykowy! A w maju jeszcze coś innego ;)<br /><br />No i tak o.<br />A! Zmieniłam też nieco wygląd bloga, bo jakoś tak mi się zachciało zmiany :) I włosy skróciłam. I jeszcze, a nie... nadal nie schudłam :P No ale nie każdy musi być szczupły, ktoś musi być piękny, nie? :D<br /><br />Ciao!szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-67826569137256192162015-09-28T14:00:00.000+02:002015-09-28T14:00:22.226+02:00Eh, znów pod górę.. Biednemu zawsze wiatr w oczy! Ledwo zaczęłam się rozkręcać, wyjęłam kajecik, rozpoczęłam planowanie.. a tu bach - gile do pasa, kaszel gruźlika i ogólna bida z nędzą.<br /><br />Biegowy weekend 19-20 września okazał się pechowy. Mogłam się spodziewać, że bieganie dwa dni z rzędu z lekkim przeziębieniem skończy się słabo.. Aaaaale zawsze gdzieś tam z tyłu głowy pojawia się myśl, że "no przecież mnie to nie dotyczy" i po prostu wybiegam te gile i już.. I kurde, za każdym razem kończy się tak samo ;) i, jak się można domyślić, nie jest to bynajmniej triumf nad gilami.. ;) <div>
<br /></div>
<div>
Zdrowie jest najważniejsze, więc przez ostatni tydzień nie robiłam nic związanego ze sportem. Żadnego biegania, rowerowania.. Pływanie na basenie też na razie zawiesiłam, bo z przytkanymi uszami to tak raczej średnio.. Nie mam najmniejszych szans zrealizować swoich założeń odnośnie aktywności we wrześniu, nawet jakbym przez kolejne 3 dni naparzała jak zwariowana. No nie da się i już. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Pierwsze bieganie planuję dopiero w środę.. No i mam nadzieję, że do tego czasu już będę się czuła całkiem dobrze.. Dziś jeszcze tak powiedzieć nie mogę. Jest lepiej, znacznie lepiej niż parę dni temu, ale daleko mi jeszcze do stanu, w którym mogę śmiało powiedzieć "czuję się dobrze". </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Swoją drogą, nie sądziłam, że po 30-tce zacznę się "sypać" w takim tempie! ;)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
W związku z tą przerwą.. plany na październik musiałam trochę zrewidować i dostosować do swoich obecnych możliwości. Marnych, nie oszukujmy się :P </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Poprzeczkę ustawiam sobie na nadchodzący miesiąc na następującym poziomie:<br />Bieganie - 120 km<br />Rowerowanie - 8 aktywności </div>
<div>
Pływanie - 4 aktywności</div>
<div>
<br /></div>
<div>
i postaram się doskoczyć ;)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Jak będzie - zobaczymy :)</div>
szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-59858724468652717432015-09-07T14:44:00.000+02:002015-09-16T09:19:44.436+02:00Głodna jestem.. historia pewnych gaci.Od jakiegoś czasu próbuję się wziąć w garść.. Jak pisałam poprzednio - stopień mojego nieogarnięcia stał się dla mnie mocno denerwujący i muszę wreszcie coś z tym zrobić, bo przeszkadza mi to na maksa.<br />
<div>
<br />
<div>
Na domiar złego, właśnie rozpoczął się okres zbierania żniw z dobrze przepracowanych wakacji.. Zrobiło się chłodniej, można polatać to tu, to tam i powykręcać życiówki... Ale jak się ostatnie miesiące spędziło na zajadaniu smutków i zaklinaniu rzeczywistości, to można co najwyżej wbijać zęby w tynk z żalu.. ;) </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Mam wielki głód życiówki, ale na nią nie zapracowałam, więc "nie należy się" ;)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Oczywiście, cieszy mnie rosnąca motywacja, bo jak się złapie wiatr w żagle, to wszystko idzie łatwiej. Nie działa na mnie "zmuszanie się", skutek jest dokładnie odwrotny.<br />
<br />
A pomyśleć, że moje problemy zaczęły się od gaci! Uprzedzam - poniższa część wpisu zawiera drastyczne opisy "przyrody" ;) Tylko dla ludzi o mocnych nerwach ;)<br />
<br />
Po zmniejszeniu objętości treningowych zeszłej jesieni, trochę mnie wybrzuszyło tu i ówdzie. Waga troszkę podskoczyła.. Nie było tragicznie, akurat zaczynała się zima, więc można było te wałeczki schować pod dodatkowymi warstwami ubrań. Ale zbliżały się święta.. Jak się wbić w sukienkę, skoro mój "kaloryfer" się zapowietrzył? Z pomocą pospieszył mój ulubiony sklep, który miał w ofercie "cudowne gacie". One prawie pod pachy sięgają! No to jak się wbiłam, trochę mnie spłaszczyło i kiecka, choć leżała gorzej niż przed przytyciem, to jednak na brzuchu nie wyglądała aż tak źle. Ogólnie - uszło w tłoku... Ufffff, święta uratowane!<br />
<br />
Jednak to był początek katastrofy. Magiczne gacie, które miały mi poratować w kryzysowej sytuacji (bo się nie wyrobiłam ze zrzuceniem wałeczków), zaczęły coraz częściej pojawiać się w moich "codziennych stylizacjach". Nawet nie wiem kiedy, dowaliłam sobie kolejnych dodatkowych wałeczków i stało się jasne, że teraz to bez cudownych gaci to lepiej nie wychodzić z domu. Oparłam się jednak pokusie.. Wzięłam to na klatę, bo nikt mi jedzenia w paszczę nie pchał siłą, a i nikt mnie na siłę w domu nie zamykał, żebym nie biegała.. Sama nawarzyłam piwa, to trzeba je wypić. Przeszłam "odwyk od magicznych gaci". Zastanawiam się, czy ich nie puścić z dymem, żeby więcej nie kusiły.. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Eh, pozostaje mi mieć nadzieję, że wytrwam w "czystości" i na wiosnę znów będę się mogła cieszyć życiówkami.. Jesień tego roku jest już raczej stracona. Istnieje jakaś szansa na podkręcenie wyniku w półmaratonie.. Ale to tylko dlatego, że rok temu przed Nocną Ściemą już sobie folgowałam i nie pobiegłam na maksa.. No i jeszcze przygoda w krzakach.. ;) ale to przez żarcie wszystkiego, co popadnie. Taka kara ;)<br />
<br />
Jestem w biegowej czarnej D. Wczoraj się naoglądałam na endo i fb, jakie ludziska życiówki powykręcali w Pile i zachciało mi się wyjść i docisnąć swoje leniwe dupsko.. Moje ulubione warunki atmosferyczne do biegania - ok. 12-13 stopni i deszcz.. może ciut za mocno wiało. I co? No właśnie - dupsko :/ Chociaż jest też jakiś pozytywny aspekt - wyszłam, zachciało mi się i jeśli to się utrzyma, może uda mi się trochę podreperować moje żenujące osiągi :D Piszę "żenujące", bo zbyt dobrze pamiętam, z jaką lekkością biegałam w tym tempie rok temu.. I zbyt dobrze pamiętam, jakie czasy osiągałam przy porównywalnym wysiłku. Bliżej wtedy było do rozmieniania 5:00/km niż do mozolnego schodzeniu w okolice 5:45. (Które się oczywiście i tak nie udawało :P )</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Z tym wychodzeniem z biegowej D. to trochę jak ze zrzucaniem wałeczków - nie da się od razu. Szkoda, ale no nie da się i już. Jedyne, co można zrobić "od razu", to po prostu przestać się użalać, zakasać rękawy i zabrać się do roboty.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Podsumowanie pierwszego tygodnia września i stopień realizacji postawionych celów przedstawia się następująco: </div>
<div>
<br /></div>
<div>
1. RAN 14,40 / 115 km -> 12,5%</div>
<div>
2. BAJK 0,5/8 h -> 6,67%</div>
<div>
3. SŁIM 0/0 -> 0% (ale w tym tygodniu coś będzie!)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
No.</div>
</div>
szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-36535234231966189542015-09-04T15:14:00.000+02:002015-09-04T15:14:02.990+02:00Dawno, dawno temu... ... za siedmioma górami, za siedmioma lasami, żyła sobie dziewczyna, co to szurała, bo lubiła i czasem coś tam popisała... O, jak dawno mnie tu nie było! Złożyło się na to wiele czynników, których nie będę rozwijać, bo szkoda czasu! ;)<br />
<br />
Co tam się u mnie działo po triathlonie? Otóż tydzień później zrobiłam kolejny - w Kołobrzegu ;) Relacja z niego rodzi się w bólach.. Ale powstanie! Kilka dni temu za to zrobiłam jeszcze jeden - w Chmielnie. Tym razem supersprint (600m + 15km + 3km). No i też coś nabazgram na ten temat.. :)<br />
<br />
Biegowo zaś, delikatnie mówiąc, szału-bez. Jak już zeszło ze mnie powietrze po zeszłorocznym maratonie, to stopniowo staczałam się w biegowy niebyt. Nie wiem, czy to kwestia przemęczenia, czy może jakieś inne czynniki, ale po prostu tak, jak mi się wtedy nie chciało, to nie było jeszcze chyba nigdy ;)<br />
<br />
To niestety przełożyło się na bardzo brzydkie wskazania na urządzeniu o szklanym licu wyświetlającym cyferki. Pomału się ogarniam, ale nie jest lekko. Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy miałam kilka "lepszych" momentów i już mi się wydawało, że wychodzę na prostą... ale okazywało się, że to kolejna ślepa uliczka.<br />
<br />
Czy teraz jest lepiej? Nie wiem. Chciałabym, żeby było, bo jestem zmęczona swoim nieogarnięciem ;) Jedno jest pewne - znów czuję przypływ energii i zamierzam ją przekuć w coś pozytywnego.<br />
<br />
Gapię się w endomondo i nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że w zeszłym miesiącu "natrzaskałam" tylko niecałe 40 km. Miałam tydzień urlopu, ale kurde... Przesada! :) Owszem - pojeździłam trochę na rowerze, co przełożyło się na mniej więcej taki sam czas aktywności, co w lipcu. Niemniej, wynik lipcowy i sierpniowy to ok. 11,5 h ćwiczeń.. W czerwcu było to 18h.. a w czerwcu 2014 (mój najbardziej aktywny i "najchudszy" czas) - prawie 26h... Nie ma się więc co dziwić, że waga nagle zaczęła wskazywać to, co zaczęła wskazywać. Te statystyki są bezlitosne dla mnie, nie ma co..<br />
<br />
Przez ostatnie miesiące rozpisałam sobie chyba ze cztery plany treningowe. Wszystko o kant dupy, bo kończyło się albo zanim na dobre zaczęło, albo po jednym treningu. I nie zawsze z powodu choroby! ;) ale dość tego, już wystarczy. Na wdrożenie konkretnego planu jest dla mnie jeszcze psychicznie za wcześnie (poczekam aż poziom motywacji będzie trochę wyższy..), jednak postanowiłam wyznaczyć sobie cele na ten miesiąc i choćbym miała się zesrać - zrealizuje je.<br />
<br />
Przedstawia się to następująco:<br />
<br />
1. Więcej biegać. Nie może być tak, że na 31 dni w miesiącu przypada tylko 6 dni z bieganiem (w tym jeden to zawody!).<br /><br />
<u style="font-weight: bold;">Przynajmniej 3 razy w tygodniu, z obciążeniem rzędu 25-30 km/tydzień</u> - to by dało powiedzmy 115 km. <br /><br />2. Rower! Zeszły miesiąc "uratowała" właśnie aktywność na rowerze. Teoretycznie najprościej to ogarnąć - nie można zwalić na brzydką pogodę czy brak czasu..<br />
<b><u><br /></u></b>
<b><u>Jeździć regularnie - 2 razy w tygodniu lub łączny czas jazdy powyżej 1h</u> </b>- będę zadowolona z wyniku 8h jazdy na rowerze we wrześniu..<br />
<br />
3. Basen... Tu będzie najtrudniej, bo jestem po przebojach z zatokami.. Ale trzeba być dobrej myśli - popływanie zawsze się przyda.. Żeby nie przeszarżować - na wrzesień zakładam sobie plan pt.:<br />
<br />
<u style="font-weight: bold;">3 razy w miesiącu.</u><br />
<b><u><br /></u></b>
Po co to wszystko piszę? Sama nie wiem, po tylu miesiącach ciszy pewnie i tak nikt tu nie zagląda.. ale skoro tak publicznie się zdeklarowałam, to będę przez cały miesiąc żyła w przekonaniu, że się tak obnażyłam emocjonalnie i mooooże mnie to mocniej zmotywuje? :)<br />
<br />
Poczyniłam również stosowne pomiary na urządzeniu o szklanym licu wyświetlającym cyferki. Wyraziłam pobożne życzenia co do tego, jak bardzo chciałabym zmienić te wskazania przez kolejny miesiąc.. Zobaczymy, co mi z tego wyjdzie ;)<br />
<br />
Realizacja na dzisiaj przedstawia się żenująco :D<br />
<br />
1. 5,5% (6,33/115 km)<br />
2. 0% (0h/8h)<br />
3. 0% (0/3)<br />
<br />
Na szczęście zapisałam się na zawody! A to dodatkowa motywacja do wrzucenia kilku km! :)<br /><br />Pozdrawiam ;) i kończę ten przydługi wywód.. :)szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-74759803547526155762015-06-15T15:36:00.001+02:002015-09-10T14:03:04.194+02:00Trzeci dzień mnie trzyma... :DDokładnie 2 dni i 7 godzin temu huknęła armata, która obwieściła rozpoczęcie zmagań na dystansie SPRINT podczas Triathlonu Charzykowy. I ja tam byłam, piankę w jeziorze zamoczyłam, roweru dosiadłam i po biegu na pysk padłam :D<br />
<div>
<br />
<b>Tytułem wstępu (uwaga - retrospekcje, nuda, flaki z olejem... )</b></div>
<div>
Ale cofnijmy się na chwilę do roku 2013.. Wrzesień. Zbliża się moja pierwsza rocznica biegania. W głowie taki przeciąg, że ohoho. Pootwierało mi się kilka szufladek, zaczęłam przełamywać jakieś swoje bariery.. Biegałam, mimo, że szczerze tego nienawidziłam. No to wzięłam na warsztat kolejne swoje zahamowania. Zapisałam się na kurs mający na celu poprawić moje pływanie. Nie myślałam jeszcze wtedy (a na pewno nie świadomie) o starcie w triathlonie. O nie, nie, nie.<br />
<br />
Środowe wieczory upływały mi na basenie. Nauczyłam się trochę nowych rzeczy, podciągnęłam się w kraulu.. Mój mąż zaczął się już na poważnie rozglądać za zawodami idealnymi na swój debiut w tri. Siłą rzeczy informacje ze świata triathlonu zaczęły mnie zewsząd bombardować.. Pod koniec 2013 roku na fb zaatakował mnie wpis Herbalife'a - zostań ambasadorką Herbalife Triathlon w Gdyni. Hahaha. Ha. Ha? Hmmm<br />
<br />
Podrzuciłam temat Karolinie, podłapała momentalnie. Ja nadal się wahałam. Bo.. okej, pobiegnę, bo wiem, że dam radę. Popłynę? Chyba bym dała radę.. Chociaż mnóstwo obaw. Ale rower?? Ja i rower? No, chyba że moja koza. Waga milion ton. I może jeszcze z córką w foteliku? Hahahahaha nie no, żarcik pierwsza klasa, ale jednak żarcik. Ale kropla drążyła już skałę. Postanowiłam dać sobie czas do końca stycznia - od lutego opłaty szły trochę w górę.<br />
<br />
4 stycznia 2014r. po raz pierwszy postanowiłam się "sprawdzić" na basenie. Czy jestem w ogóle w stanie ciurkiem przepłynąć 750m? Wyszło na raty. Limit na etap pływacki był w Gdyni ustalony na 25 minut (później zwiększyli). Ponieważ pływanie (nie licząc przerw) zajęło mi blisko 20 minut, wyglądało to naprawdę bardzo średnio. Mając na uwadze moje ogromne "ALE" w kwestii jazdy na rowerze.. Bardzo słabo! Wymiękałam wtedy przy średniej prędkości rzędu 15km/h, a przy prędkości chwilowej 25km/h przenosiłam się już na tamten świat ze strachu. To raczej źle wróżyło :D Postanowiłam dać sobie więcej czasu - do końca marca... Z myślą, że podciągnę się w pływaniu i to, co zyskam, będę mogła przebimbać na rowerze.. ;)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
W międzyczasie ni stąd ni zowąd pojawił się Triathlon Kołobrzeg z bardzo przyjaznym na debiut dystansem : 1/8 IM. Pływania mniej, a limity podobne. No to wzięłam rower na warsztat. 20 marca, na rowerze męża, popełniam swoje pierwsze km w ramach "przygotowań" ;) Po pierwszym kilometrze tyłek boli mnie tak, że już nawet nie chce mi się myśleć o jakichkolwiek zawodach.. Zrobiłam wtedy zawrotne 4km i pogodzona z tą ewidentną klęską, odkładam rower i obwieszczam wszem i wobec, że "sorry, to nie zabawa dla mnie". Te cienkie opony to jakaś masakra.<br />
<br />
Na otarcie łez, w połowie czerwca zapisuję się na aquathlon, który miał się odbyć w pierwszy weekend lipca. Niestety, pod koniec czerwca angina rozkłada mnie na łopatki i podczas aquathlonu robię za kibica, wyżerając ostatnie dawki antybiotyku. Trochę szkoda, ale spoko - jeszcze kiedyś będzie okazja :)<br />
<br />
Z końcem lipca razem z Karoliną i jej siostrą podejmujemy wyzwanie pt. "Sztafeta 1/4 IM" podczas Prime Food Triathlon Przechlewo. Przygoda życia i pierwszy osobisty kontakt z imprezą triathlonową. Miałam już, co prawda, pewne doświadczenie jako TRI-kibic, ale udział, nawet w sztafecie (bo to przecież tylko jedna konkurencja) daje już jakiś obraz, co to za przygoda.<br />
<br />
Przechlewo było na początku września. Spodobało mi się, chciałam powtórki.. Kolejny roczek się zbliżał ;) Końcówka roku 2014 była dziwna. Początek 2015 - chaotyczny. Mało biegania, dużo szarpania.. Zdecydowanie najtrudniejszy okres w mojej dotychczasowej... uwaga... karierze (buahahaha) :D<br />
<br />
<b>To już prawie relacja właściwa! ;) (uwaga - dłużyzny, dygresje i flaków ciąg dalszy..)</b><br />
Nadal tkwię w jakimś takim chaosie, ale mam wrażenie, że on się zaczyna w coś konkretnego układać. Pada konkretna propozycja - sztafeta w Przechlewie. No.. ale ja nie wiem, co będzie we wrześniu... W tym roku nie chcę tak daleko planować. Miałam inny, długofalowy plan, ale jakoś na razie z realizacją średnio. Ale kropla już naprawdę dużo wydrążyła.<br />
<br />
Znowu wszystko przez fb. Zaatakowała mnie strona Charzykowy Triathlon. Sprint. Nadaję na ten temat do Baśki, bo wiem, że u niej te same krople drążą ;) I się zaczęło nakręcanie :D Jedziemy z mężem do Decathlona w Słupsku, żeby sprawdzić, czy moje "kobiece kształty" zmieszczą się w jakąkolwiek piankę. Wcisnęłam się, była promocja, kupiłam. Miesiąc przeleżała w szafce z metkami... Tak na wszelki wypadek, gdybym się rozmyśliła ;) Ale jeszcze się nawet nie zapisałam!<br />
<br />
18 marca 2015r. (czyli prawie rok po pierwszej nieudanej próbie) jadę na rowerze męża i nie popuszczam ze strachu ;) Dwa tygodnie później idę na basen sprawdzić, czy jeszcze umiem pływać. Umiem. Po kolejnych dwóch tygodniach wsiadam na rower i jadę przez chwilę ponad 30km/h. Dwa dni po tym dopełniam formalności, odrywam metki od pianki i oswajam się z myślą, że być może porwałam się z motyką na słońce, ale co tam. Wiedziałam, że nie będę sama, bo Baśka już była na liście ;) W kupie raźniej!</div>
<div>
<br /></div>
<div>
W maju trochę pływam, trochę jeżdżę i troszkę biegam.. Oczywiście zdecydowanie za mało, ale tak się składało. Pewnych spraw się nie przeskoczy. Leń też ma swoje prawa ;P No i chyba trochę mnie zaczynał już paraliżować strach ;)<br />
<br />
Pierwszą próbę pływania w jeziorze w pełnym rynsztunku odbywam tydzień przed zawodami. No, pełna profeska, hahahaha ;) Okazuje się, że nie taki diabeł straszny, chociaż czas dużo gorszy niż na basenie. Nie widać dna, ale to dobrze. Nie napotykam żadnego topielca, nie ma rekinów czyhających na moje pulchne kończyny, żeby je schrupać.. Pojawiają się jednak kolejne obawy.. Ale ciiiii, spokojnie, ciiii, lepiej za dużo nie myśleć, bo jeszcze speniam, jak rok wcześniej.. Wtedy się nawet nie zapisałam, a tutaj... zapisana, zapłacona i jeszcze nocleg zaklepany. Oh boy. Trzeba będzie pojechać i zbezcześcić kolejny po maratonie sport ;D Ale skoro już powiedziałam "A".. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
<b>No to wio!</b></div>
<div>
Charzykowy witają nas tęczą. Delikatnie kropi, ale po jakichś 20 minutach niebo się przeciera, chmury się oddalają i pogoda robi się już naprawdę letnia :) Ciepełko i dość ciężkie powietrze, które zwiastuje, że jeszcze coś się dziś wydarzy ;) </div>
<div>
<br /></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhG6N2t9k0JRt0k9C74VBC3SAGILaUmJJcW2lJL2eEwgdB9RwBgM0hP0aRxz3iJf896i8BHNvlMcxRlZJc9Wmfy9pjRhO_PHsiCJxpdcmkdyFp5HuZm6QS8lETHYjpaxJgy2xpPISr_Zvc/s1600/20150612_222702.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="239" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhG6N2t9k0JRt0k9C74VBC3SAGILaUmJJcW2lJL2eEwgdB9RwBgM0hP0aRxz3iJf896i8BHNvlMcxRlZJc9Wmfy9pjRhO_PHsiCJxpdcmkdyFp5HuZm6QS8lETHYjpaxJgy2xpPISr_Zvc/s320/20150612_222702.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Rękawiczki "trzymają się za głowę" ;) w co ja się wpakowałam!?</td></tr>
</tbody></table>
<div>
Odbieram pakiet, kręcimy się po okolicy i zaczyna mnie ściskać w żołądku. Ubrana w dżinsy i luźną koszulkę, jak jakaś zbłąkana turystka, przechadzam się wśród profesjonalnie wyglądających zawodników, na wypasionych rowerach, w kompresach, ciuchach nie z lidla czy decathlona.. ;) pierwsza myśl: "co ja tu do cholery robię? kogo chcę nabrać, że tu pasuję?"No cóż, jakoś to będzie.. 2,5 godzinki wstydu i po krzyku, nie? ;D<br />
<br />
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że czeka nas burza. Po krótkiej naradzie z moim treneiro-Łukaszeiro podejmujemy decyzję, że strategiczne części roweru owiniemy folią, by nie zamókł, ale jednak wstawimy go w piątek, bo w przeciwnym razie musielibyśmy pojawić się w strefie po 5:00 rano.. Brrr, za wcześnie! Szukamy worków, a w międzyczasie do Charzyków przyjeżdża Basia.<br />
<br />
Na Pasta Party poznajemy przemiłe małżeństwo z Goleniowa, zamieniamy kilka słów, my z Basią jeszcze przejęte, bo to przecież debiut, nie wiemy do końca, czy to nasza bajka i w ogóle "co to będzie". Po napełnieniu żołądków makaronem i drożdżówą oddalamy się w stronę naszych kwater. "Do zobaczenia przed siódmą w strefie zmian". Ojej, to za kilka godzin.. Naszykowałam sobie wszystkie rzeczy, żeby rano tylko wskoczyć w ciuchy, zabrać torbę i ruszyć.. </div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKhyphenhyphen9BWzM7t7ZRyxl22G2IH3OJt_apYPubF29OAzTi6B59hBmswVIT53uUfCFTvXEBYXGD2aIhTBtvsJt2qRT7WJg_yEsO_Bz2DAZQnar-tZhShVVXg9WkukHD6HmVu1fyoo8rgHzdfU4/s1600/20150613_073658.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKhyphenhyphen9BWzM7t7ZRyxl22G2IH3OJt_apYPubF29OAzTi6B59hBmswVIT53uUfCFTvXEBYXGD2aIhTBtvsJt2qRT7WJg_yEsO_Bz2DAZQnar-tZhShVVXg9WkukHD6HmVu1fyoo8rgHzdfU4/s320/20150613_073658.jpg" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">tego się trzymajmy!</td></tr>
</tbody></table>
<div>
<br /></div>
<div>
Sen był krótki, przerywany... Poziom adrenaliny rósł z minuty na minutę. Zebraliśmy się błyskawicznie i polecieliśmy szybciutko do strefy zmian. Basia już tam była, szybko wymieniłyśmy informacje kto co ma i co zostawił.. i można było się ewakuować na odprawę techniczną. Z samej odprawy niewiele pamiętam, najmocniej zapadła mi w pamięć końcowa plansza: "Zwyciężyć znaczy ukończyć". </div>
<div>
<br />
Za chwilę miał startować super sprint - Mistrzostwa Polski. Podczas wciągania flagi na maszt odegrano hymn, zrobiło się podniośle.. ;) Poszłyśmy z Baśką na pomost, żeby pooglądać start zawodników PRO, zwanych "Przecinakami".<br />
<br />
Stresik nadal duży, ale powoli zaczynam nabierać odwagi i myślę sobie, że chyba jakoś to będzie. Wbijam się w piankę, pozujemy z Baśką do fotki przed zanurzeniem.. Miny mamy takie niewyraźne jeszcze :D</div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg97MT32paMVxdyHtv052rfc-FdzxAs4X8SdkPQQH3Wuf-Z16jGu398RKnaqXefFU-gRKy3pdvY0t5AbA8KEUFV6ClK-Uf1Z0-6N7wTVF44Z7ufXv7DsrkpXD25grceWK4PricXRgFTuuU/s1600/DSC_5906.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg97MT32paMVxdyHtv052rfc-FdzxAs4X8SdkPQQH3Wuf-Z16jGu398RKnaqXefFU-gRKy3pdvY0t5AbA8KEUFV6ClK-Uf1Z0-6N7wTVF44Z7ufXv7DsrkpXD25grceWK4PricXRgFTuuU/s320/DSC_5906.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">pozowanie na tle wody.. ;)</td></tr>
</tbody></table>
<div>
<br />
Po zanurzeniu się w jeziorze, nabieram jeszcze większej pewności. Dość długo jest płytko. Super! Dno bardzo przyjemne, woda czysta i pachnąca (a raczej - nieśmierdząca). Szybka zrzutka z niepotrzebnych klamotów (które dzielnie targał ze sobą później Łukasz.. :* DZIĘKI!), idziemy na start.<br />
<br />
Tuż przed wystrzałem z armaty, zaczepia nas Pani i odgraża się, że tyły będą jej ;) Baśka informuje Panią, że już sobie je zaklepała, więc będzie musiała o nie zawalczyć ;) </div>
<div>
<br /></div>
<div>
BUM! Poszli oni, one i my też. Pomalutku, bez napinki, nie czułam potrzeby ekstremalnego masażu żeber i jakoś nie miałam ochoty na małe podtapianko o poranku, więc bez pośpiechu zanurzyłam się ponownie i zaczęłam płynąć. Nie mogłam złapać rytmu oddychania.. Nie wiem, czy to emocje, czy to zimna woda (raczej nie, bo była w miarę ciepła), czy jeszcze coś innego.. Z kraula przeszłam do żabki i zaczęłam tak płynąć. Czołówka się coraz szybciej oddalała, a ja niespiesznie, pomalutku do przodu zaczęłam się przybliżać do boi nr 1. Mniej więcej w połowie drogi do niej, zaczęłam odczuwać zmęczenie rąk.. Nic dziwnego - nie pływam żabką za często, pianka jednak troszkę te ruchy krępuje.. Zaczęłam mieć poważne wątpliwości..<br />
<br />
Zabawne jest, jak te wątpliwości się objawiały. Prawie jak na filmie - takie przebłyski, podszepty w stylu "nie masz bojki!", wdech-wydech, wdech-wydech, spokojnie. Mam piankę, umiem pływać, poradzę sobie. "coś tam pod tobą pływa!". Cicho, nic nie pływa, to tylko ja robię małe wirki. Nic tam nie ma, to wszystko wyobraźnia. Wdech-wydech. Przeszło. I nagle przebłysk rozumu: "hej, przecież umiesz pływać, nie bądź zachowawcza, czego się boisz?" I w ten sposób odpuściły wszystkie moje obawy. Zajęłam się liczeniem oddechów, analizą toru płynięcia.. Krótko mówiąc - zabrałam się "do roboty" i przestałam myśleć o pierdołach. Boja nagle zaczęła się przybliżać dużo szybciej.<br />
<br />
Wyprzedziłam też kilka osób! Tak! Ja wyprzedziłam - szok! Oczywiście, zanim się Gwiazda wystroiła na rower, kilku panów odebrało mi prowadzenie, a kolejni panowie wyprzedzali mnie już na rowerze. Oh, rower, cóż to była za przygoda. Jechałam tak i sobie myślałam "niewiarygodne - doro-rowerowy-cziken jedzie sobie na pożyczonym góralu i nie odpuszcza". Kolejny szok, kolejne miłe zaskoczenie możliwościami spięcia pośladów ;) Kurczę, jak chcę, to mogę :)</div>
<div>
<br /></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhab4VV37q7uFqhX7JIlUFOCGy989AHzss8fwiJNlrr5AJSrYXnUzCPXyM2EMUXkpY3N5Jpvrf0Xa1nuHVgeURaeHRHgA1iLQsNoveGsIkrIM87EdxQtHYTK4v0UlrlKJrOdHQ8C4B0igE/s1600/DSC_5976.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhab4VV37q7uFqhX7JIlUFOCGy989AHzss8fwiJNlrr5AJSrYXnUzCPXyM2EMUXkpY3N5Jpvrf0Xa1nuHVgeURaeHRHgA1iLQsNoveGsIkrIM87EdxQtHYTK4v0UlrlKJrOdHQ8C4B0igE/s320/DSC_5976.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">ojezusicku! nogi z waty!</td></tr>
</tbody></table>
<div>
Był moment, że jechałam blisko 40 km./h ;) Nogi z początku mnie bardzo nie lubiły, potem chyba było im wszystko jedno, a na koniec zaczęły mnie boleć plecy :/ Pozycja na rowerze nie należy do szczególnie komfortowych.. a moje plecy to kapryśny układ.. Nic to, dojechałam do końca trasy rowerowej i... prawie się przewróciłam, jak nogi dotknęły ziemi ;) Zaczęłam się śmiać w głos, bo szłam jak paralityk, prowadziłam ten rower, a tłum kibiców zagrzewał mnie do walki.. Nogi jak z waty, przygięta z bólu pleców, ale banan na twarzy - obowiązkowy :D<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidAiLzKrUZpAPCwVtYYh79Xap8_HVsy_xoLBnDT1oi7T6o8NIc78RjUtd5XwQFPu9mx244MEYSpIznnKuTAwuv362y4GaStPua99DzeHoBc6HcRt-ezPuGR8Vvy6hfNyyT4M-vhbVA6kA/s1600/DSC_5979.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidAiLzKrUZpAPCwVtYYh79Xap8_HVsy_xoLBnDT1oi7T6o8NIc78RjUtd5XwQFPu9mx244MEYSpIznnKuTAwuv362y4GaStPua99DzeHoBc6HcRt-ezPuGR8Vvy6hfNyyT4M-vhbVA6kA/s320/DSC_5979.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ał, ał, ał, hahha, ał, ał, hahahah :) tak to mniej wiecej było :D</td></tr>
</tbody></table>
Uśmiech był też dlatego, że okiełznałam dwie największe zmory - pływanie i rower - udało się! Teraz już TYLKO pobiec. Wiedziałam, że sobie poradzę, bo skoro byłam w stanie doczłapać w upale i przez spory kawał trasy bez wody na metę maratonu, to takie małe skromne 5 km.. Phi ;) Za punkt honoru postawiłam sobie, żeby choćby świńskim truchtem, ale jednak BIEC. No i tak sobie człapałam, jak się okazało - ze średnim tempem 6:25/km, czyli nie aż tak wolno, jak mi się wydawało, że biegnę.. Miałam wrażenie, że się prawie w ogóle nie przesuwam do przodu.. Od 3 km przestały mnie boleć plecy, a po ostatniej nawrotce, na ostatnim kilometrze, poczułam nagły przypływ sił :) Na metę wbiegałam z uśmiechem i chociaż bolało mnie tu i ówdzie, byłam MEGA ZADOWOLONA.<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-DGMN3x918F6462GSDsYsHGpi7IKC4Nxb0y93LjWskYU0TG3xIp5QbVV50vZB-suM6Q3y7hZJNQSHP1Uzq3cVeZPBoyMnmNk4lNtBJaHEAP4aqADn6zmTq_6oeS4vp7W4PIuOY7jWVRg/s1600/DSC_6000.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-DGMN3x918F6462GSDsYsHGpi7IKC4Nxb0y93LjWskYU0TG3xIp5QbVV50vZB-suM6Q3y7hZJNQSHP1Uzq3cVeZPBoyMnmNk4lNtBJaHEAP4aqADn6zmTq_6oeS4vp7W4PIuOY7jWVRg/s320/DSC_6000.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">META! HUUURAAAA</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Mój Klub Kibica był trochę zajęty atrakcjami dla dzieci (które - trzeba to odnotować - były naprawdę super zorganizowane - maluchy nie mogły się nudzić, tyle się działo), ale jak się upomniałam, że "HEJ, BIEGNĘ! HALO! HALO?", to nawet udało się strzelić fotkę ;)<br />
<br />
Relaks (i uzupełnianie straconych kalorii) w strefie finishera (mmmm pyszne arbuzy), buziaczki i gratulacje od Klubu Kibica i zaczęliśmy powoli wyglądać Baśki :)<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGMt2dTjeF4tYf5oCuh7F6ywdP5JigvdD5z3V1ZzWPRnMhkSNhUqwbIBCwF9TeMdTkNo8l1o1XHzGkN8DLKAMUfOviSc0FgjWqkGShT5rOHOJd8shiKtNTpO_L14UDow-JKWAGNZoHpc8/s1600/DSC_6002.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGMt2dTjeF4tYf5oCuh7F6ywdP5JigvdD5z3V1ZzWPRnMhkSNhUqwbIBCwF9TeMdTkNo8l1o1XHzGkN8DLKAMUfOviSc0FgjWqkGShT5rOHOJd8shiKtNTpO_L14UDow-JKWAGNZoHpc8/s320/DSC_6002.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pyszne drożdżówki..</td></tr>
</tbody></table>
Długo czekać nie trzeba było, Baśka pojawiła się na horyzoncie, chwyciliśmy za akcesoria do kibicowania i zrobiliśmy małe powitanie na mecie :)<br />
<br />
Wielka radość! Udało się nam obu. Tyle było obaw, tyle wątpliwości.. A my wzięłyśmy tego byka za roki i dotarłyśmy do mety w całości i z uśmiechem na ustach! :)<br />
<br />
Podobało mi się, Baśce też.. A spodobało nam się jeszcze bardziej ;) jak się okazało, że chcą nas jeszcze na podium za nasze wyczyny postawić! Oh, jak miło z Waszej strony, drodzy organizatorzy ;) Śmieję się trochę, że "nie mieli komu dać, to dali mi" ;) ale co by nie mówić - podium to zawsze miłe doświadczenie ;) nie trzeba za każdym razem podawać pełnego kontekstu ;P<br />
<br />
Na koniec jeszcze kilka fotek..<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPjAaXObxvG8G2UMrz5WwGvpAjIIXUaTwHOMVw_i2-cN6mQVKPK-Y2DBnW3zWtTzVIoK8kwJWwdgpkfl2TIdUITGDC5sfWJ7h6UeYoYutidhyphenhyphenLt4dnSFh60n4v_OBb4o5EDZDZcCtSYsc/s1600/unnamed.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="194" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPjAaXObxvG8G2UMrz5WwGvpAjIIXUaTwHOMVw_i2-cN6mQVKPK-Y2DBnW3zWtTzVIoK8kwJWwdgpkfl2TIdUITGDC5sfWJ7h6UeYoYutidhyphenhyphenLt4dnSFh60n4v_OBb4o5EDZDZcCtSYsc/s320/unnamed.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Czekamy na dekorację - komentarz chyba zbędny :D</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgw2DnxkQNvCrBXu5_-G0n87y6PPJsARPa7Qf27bSpWNAb392GdybiVQOMv2XKlN75WCimY606ZdKLDNfTFaab5qjojkhGVNv4SnV1c25OJti4wHrXb9id4y67AJlKSjIjN8OSl_xZuVdo/s1600/DSC_6023+%25281%2529.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgw2DnxkQNvCrBXu5_-G0n87y6PPJsARPa7Qf27bSpWNAb392GdybiVQOMv2XKlN75WCimY606ZdKLDNfTFaab5qjojkhGVNv4SnV1c25OJti4wHrXb9id4y67AJlKSjIjN8OSl_xZuVdo/s320/DSC_6023+%25281%2529.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">zaciesz do potęgi :D</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2jA7zzoOlblnG6VncSRDE2eaZqhCk-jtdexCRhNTK790Pox5LvZKCVjL6FIx36wxFek8BuMLdkrUS-xr0UR63b66Tj5MRVVREHz1Gj66QIY5sp4Ko6a83MZPQMXrOlIJG4pX7SoJe36A/s1600/unnamed+%25281%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="221" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2jA7zzoOlblnG6VncSRDE2eaZqhCk-jtdexCRhNTK790Pox5LvZKCVjL6FIx36wxFek8BuMLdkrUS-xr0UR63b66Tj5MRVVREHz1Gj66QIY5sp4Ko6a83MZPQMXrOlIJG4pX7SoJe36A/s320/unnamed+%25281%2529.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">O tak, Kibicujemy Baśce! :D</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXzXVSsRAa90Yy-8EHfwgc83Ea80xmOh8Zt0dXCNsy-SR-SLH8bgvNY7wIPtT2dBR82y8Bo0pectfdYZSqCnjTnuNyGhonpWAmrkYzR9uWvK-i-yjFz5jn1MlzEKBoFNz4vdW1uSd0DqM/s1600/unnamed+%25282%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXzXVSsRAa90Yy-8EHfwgc83Ea80xmOh8Zt0dXCNsy-SR-SLH8bgvNY7wIPtT2dBR82y8Bo0pectfdYZSqCnjTnuNyGhonpWAmrkYzR9uWvK-i-yjFz5jn1MlzEKBoFNz4vdW1uSd0DqM/s320/unnamed+%25282%2529.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Łuuuuhuuuu Baaaaaśkaaaaaa!</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjkTEls8MJk4YrFG2i58B5DnoqdZp2sXo0wHInDY3JMDuhMhPb2qxpbuL2XSLSPlym72N_4837ZhDIA1ffFXhDNqiPGUvDn2Xnqs6Z-b7FWd2SFf6JXUMZl4_4OfYEpwWG8GeH-idugAPE/s1600/unnamed+%25283%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="174" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjkTEls8MJk4YrFG2i58B5DnoqdZp2sXo0wHInDY3JMDuhMhPb2qxpbuL2XSLSPlym72N_4837ZhDIA1ffFXhDNqiPGUvDn2Xnqs6Z-b7FWd2SFf6JXUMZl4_4OfYEpwWG8GeH-idugAPE/s320/unnamed+%25283%2529.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Praca domowa z pozowania do zdjęć - odrobiona!</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj36yHXgF9Ag_LF4-b07J2Lk68C3LJjunjxYijDbxdN0XnxqtYPAoP_UM6FRNJ41bwyncIy6orO9uPrQMwlKiW4ialq-zNWBCD5cPTg4naiRazwmuTWxbUTvai4PkrUWQLYNgJnffTgk4E/s1600/unnamed+%25284%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj36yHXgF9Ag_LF4-b07J2Lk68C3LJjunjxYijDbxdN0XnxqtYPAoP_UM6FRNJ41bwyncIy6orO9uPrQMwlKiW4ialq-zNWBCD5cPTg4naiRazwmuTWxbUTvai4PkrUWQLYNgJnffTgk4E/s320/unnamed+%25284%2529.jpg" width="251" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Sroczki :D</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEikhlV8UPNRjRJBshC3bXbckDyg5VxwIIlwXKTRnFDF96TpHAEJmN2Treu0GLP750nq-IbCayJoQDe1B376kSWdJJ0Z2GIgQQdLodN5RubNrhSTeBlx4xd8jFm0yMJg4TEoUYJn3recWJU/s1600/unnamed+%25285%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEikhlV8UPNRjRJBshC3bXbckDyg5VxwIIlwXKTRnFDF96TpHAEJmN2Treu0GLP750nq-IbCayJoQDe1B376kSWdJJ0Z2GIgQQdLodN5RubNrhSTeBlx4xd8jFm0yMJg4TEoUYJn3recWJU/s320/unnamed+%25285%2529.jpg" width="294" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ja nie mogę! Same GWIAZDY! :D</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMZ7Imf6fc4Njf35b7HfIDzTNRW5sYayTm9u7DnEsnUAhb2Lv-eCWrb5w7JHoBjiDD22LYz8qeBgJstYEG-AlHdKQW8S-vJjhQDKc12pbm5Pqlnvb_Vu9ZoQ5cXoQubpraqGiNiSGRS18/s1600/DSC_5937.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMZ7Imf6fc4Njf35b7HfIDzTNRW5sYayTm9u7DnEsnUAhb2Lv-eCWrb5w7JHoBjiDD22LYz8qeBgJstYEG-AlHdKQW8S-vJjhQDKc12pbm5Pqlnvb_Vu9ZoQ5cXoQubpraqGiNiSGRS18/s320/DSC_5937.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Podglądam, ile mi jeszcze zostało i czy prosto płynę ;)</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3LbT8ZEaCssoFJ6g6-GTwOsDtN3P99oH2QciDMafYkPGfUKl83RikdHyeRiJ5xxlGQFofBn_B4Xw_PiHrMgwZWV5WP4EC4lBhOhAQQ8pCYzBTJokGRZwp8XoOEaqdihRy8J5HxsFqIGU/s1600/DSC_5942.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3LbT8ZEaCssoFJ6g6-GTwOsDtN3P99oH2QciDMafYkPGfUKl83RikdHyeRiJ5xxlGQFofBn_B4Xw_PiHrMgwZWV5WP4EC4lBhOhAQQ8pCYzBTJokGRZwp8XoOEaqdihRy8J5HxsFqIGU/s320/DSC_5942.JPG" width="212" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wydostanie się z mokrej pianki to wyzwanie! ;)</td></tr>
</tbody></table>
Dziękuję mojemu Klubowi Kibica, czyli Łukaszowi, Agatce i Tacie, który dojechał do nas w sobotę.. Nie umiem wyrazić wdzięczności, jaką odczuwam za to, że byliście tam ze mną..<br />
Dziękuję też Basi za towarzystwo i przede wszystkim za całe krejzolstwo związane z zapisaniem się i stawieniem się na tej imprezie.. Bez Ciebie pewnie znów bym speniała i znalazła miliard wymówek, że to jeszcze nie czas i że w ogóle to nie dla mnie.. :) a tak - zrobiłyśmy to razem, w niepowtarzalnym stylu :D i już się nie mogę doczekać kolejnych wspólnych przedsięwzięć :) szalonych mniej lub bardziej :D<br />
<br />
W triathlonie się zakochałam. W Charzykowach również. Wrócę tu, choćby nie wiem co :D Atmosfera tych zawodów była naprawdę cudna. Może jestem naiwna, ale mam wrażenie, że mniej ważna jest tu rywalizacja między uczestnikami (no, nie licząc zawodników z czołówki..), wyświetlone pod koniec odprawy hasło "Zwyciężyć znaczy ukończyć" utwierdza mnie w tym przekonaniu. TRI to walka, ale najważniejszy bój toczymy z własną głową. Różnorodność dyscyplin sprawia też, że ten sport nie jest tak monotonny jak samo bieganie.<br />
<br />
Endorfinowy haj trzyma mnie do teraz.. Cieszę się, że udało mi się przełamać swój lęk przed jazdą na rowerze.. Cieszę się, że w trakcie pływania przestawiła mi się klepka i przestałam realizować plan B i zawalczyłam.. No cieszę się, jak dziecko, że dokonałam tego, o czym nieśmiało zamarzyłam pewnego chłodnego wieczoru w grudniu 2013 roku.. Trochę to trwało, ale UDAŁO SIĘ!!!</div>
szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-464727816356967825.post-69668108748422715852015-05-29T01:09:00.000+02:002015-05-29T01:09:46.086+02:00Oh, gdyby tylko...... chciało mi się tak mocno, jak mi się nie chce.. ;)<br />
<br />
No dobra, może to nie do końca tak, że mi się dosłownie "nie chce". Chęci są, ale na razie przegrywają z wymówkami i innymi takimi.<br /><br />Głupio mi już nawet liczyć, od jak dawna obiecuję sobie, że to właśnie jutro będzie ten dzień, kiedy zwlokę się z łóżka godzinę wcześniej, odpyknę sobie te 5-6 km z rańca i będę miała 2w1 - zaliczone bieganie i energię na cały dzień.. W sumie to jeszcze jest 3 - wolne popołudnie.<br />
<br />
Moje "niewiele robienie" wynika głównie z tego, że czasu po pracy mam jakby mniej niż w zeszłym roku. Dziecię rośnie i nie mam serca, ale przede wszystkim ochoty, żeby wybywać na tę godzinę (albo więcej) w czasie, kiedy jeszcze możemy coś porobić razem. Wieczorem jest z tym łatwiej, bo nie będę przecież siedzieć przy łóżku i oglądać, jak śpi ;) to już było :D No ale wtedy to już z tymi chęciami różnie bywa ;)<br />
<br />
Teraz, zamiast spać i ułatwiać sobie poderwanie się z wyra wcześniej, siedzę przed monitorem i lepię zdania. Chyba tylko po to, żeby się sama przed sobą usprawiedliwić.. Chociaż co ja się będę tłumaczyć. Cieszę się z tego, co jest i co mam. Wiem, że gdybym więcej się przykładała do aktywności, byłoby mi lżej z samą sobą, ale to wymaga widocznie odrobinę więcej czasu.<br />
<br />
W tym momencie chyba powinnam zacząć rozglądać się za jakimiś zawodami późnym latem/na jesieni i układać strategię, jak się do tego celu w zadowalającym stanie doturlać. No bo przecież teraz to moja forma i motywacja są gdzieś na dalekich wakacjach.<br />
<br />
Tak się jednak składa, że oczadziałam do reszty i wcale nie tak dawno zapisałam się na triatlon, który już za 2 tygodnie, a nie dalej jak wczoraj zgłosiłam się do sztafety w biegu ultra na 100 km (spokojnie - "tylko" 25 km mam w planach). Taaaaakże ten. Normalna to ja nie jestem :D<br />
<br />
Racjonalnie to się tego wyjaśnić nie da. Nie zamierzam nawet próbować tego robić :) Ale w głowie mi coś tam zaświeciło, więc kto wie, kto wie.. Może właśnie wygrzebuję się z niebytu biegowego? :D<br />
<br />
Nie ma zmiłuj - w najbliższym czasie trzeba by też przeprowadzić "próbę generalną" pianki. Rower mam przetestowany, chociaż w razie jakiejś awarii, moja wiedza jest na poziomie -100 i plan działania w takiej sytuacji obejmuje:<br />a) jak będzie daleko do strefy zmian - płaczę nad swoim nędznym losem;<br />
b) jak będzie blisko do strefy zmian - płaczę nad swoim nędznym losem i targam rower na plecach ;)<br />
<br />
Tak sobie myślę, że to nawet zabawne, że rozważam jakiekolwiek historie związane z rowerem, bo jeszcze niedawno uważałam ten rodzaj aktywności za coś kompletnie "nie dla mnie". A teraz.. HOHO. Rozpędzam się już do 36 km/h z górki! I nie mam stanu przedzawałowego. Chociaż może to akurat niedobrze... :P<br /><br />Jestem bardzo ciekawa, jak się pływa w piance. Odczuwam lekki ścisk w żołądku na myśl o pływaniu w otwartym zbiorniku.. mam nadzieję, że nie będzie żadnego zielska (jak w naszym zalewie pod koniec czerwca zeszłego roku, kiedy szykowałam się do aquatlonu.. ostatecznie angina ropna uratowała mnie przed tym zielskiem, bo było absolutnie ohydne). Pływanie na basenie to jednak kompletnie inna bajka - woda nawet jak nie pierwszej świeżości, to jednak przejrzysta, zbiornik jasny i przede wszystkim - na środku toru jest linia, wzdłuż której się płynie. W jeziorze tego nie ma. No ale nic to, zawsze mogę przejść z mojego turbo-kraula do żabki dyrektorskiej i ogarniać co się dzieje przede mną.<br /><br />Bo sobie wymyśliłam sprint. Stopień intensywności wysiłku pewnie gdzieś tam porównywalny z biegiem na 15 km - półmaratonem. Czasowo mniej więcej w tym przedziale to będzie.<br /><br />Limit 2h. Powinnam się zmieścić - płynę na poziomie ok. 20 minut. Myślę, że bez przerw i zwalniania przed skrzyżowaniami, powinnam dać radę utrzymać średnią prędkość na poziomie > 20 km/h przez 20 km.. No i bieg.. 5 km "tylko".. Ile czasu będę potrzebowała, żeby się wybrać z pływania na rower? To dla mnie największa zagadka, bo drugą zmianę umiem sobie wyobrazić w najdrobniejszych szczegółach - odstawiam rower, ściągam kask i lecim. A jak będzie ze ściąganiem mokrej pianki (mam taką krótką)? Jak mi się będzie jechało na rowerze w mokrych ciuchach? Czy w wodzie nie rozmaże mi się tusz???? :D<br />
<br />
Tyle pytań.. a na zegarze nieubłaganie wskoczyła godzina 1:00.. Co ja tu jeszcze robię? :D SPAĆ!<br />Ahoj!<br />
<br />szuraczkahttp://www.blogger.com/profile/03071962789499750788noreply@blogger.com0