Chociaż na pewno wiele można jeszcze poprawić i usprawnić, myślę, że nasze (wolontariuszy) wysiłki przyczyniły się do sprawniejszej realizacji imprezy. Siedziałam "w papierkach", czyli w biurze zawodów - tam wiem, co się dzieje i jako-tako ogarniam temat. Robota została rozłożona na dwa dni - w piątek wszystko naszykowaliśmy, żeby w sobotę w systemie dwuzmianowym wydawać numerki i przygotowane przez Organizatora fanty :)
Ponieważ byłam wolontariuszem niebiegnącym (bo oczywiście nie brakowało osób, które najpierw pomagały, żeby o 2:00 w niedzielę stanąć na linii startu), przypadła mi w udziale II zmiana w biurze. Był taki moment, że śmialiśmy się, że chyba trzeba zamknąć biuro, bo nic się nie działo.. ;) To oczywiście żarcik, bo wiadomo było, że największe oblężenie biura w przypadku tej konkretnej imprezy, przypada na godziny 0:30 - 2:00 :)
W pewnym momencie do biura wpłynął prawdziwy potok ludzi.. Zupełnie jakby ktoś odkręcił kran :) Nie pamiętam dokładnie, która była godzina, ale jakoś przed północą.. Rozpoczęła się gimnastyka pomiędzy kartonami z koszulkami i kopertami z numerem startowym z czipem. Złapałam się na tym, że wszystkich witam "dzień dobry", a przecież był środek nocy.. :D
Oblężenie trwało już praktycznie nieprzerwanie do godziny 1:40. Mimo, że biuro miało działać tylko do 1:30, żeby zdążyć przekazać na start wszystkie niezbędne dane. Pod koniec zrobiło się dość nerwowo, bo jeden z uczestników postanowił wyładować swoją frustrację na wolontariuszach.. Rozumiem, że przed maratonem człowiek się denerwuje, ale stara zasada mówiąca "kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi" w tym przypadku pasowała jak ulał. Było nam przykro, bo do tego momentu wszystko szło sprawnie i bezproblemowo, a ten incydent położył się cieniem na całym wieczorze. Staraliśmy się wszyscy jak mogliśmy, żeby szybko "obsłużyć" uczestników i w miarę możliwości naładować ich pozytywną energią przed startem.. A tu na koniec, niejako "w podzięce" dostaliśmy siarczystego liścia. Najbardziej oberwało się oczywiście osobom, które miały z tym feralnym uczestnikiem bezpośrednie starcie, ale nie da się ukryć, że ta negatywna atmosfera udzieliła się wszystkim.
Zaczęliśmy już powoli zbierać listy startowe, porządkować stoły i już mieliśmy zamykać drzwi.. Znajomy pytał, czy już na pewno koniec i czy nie ma szans, żeby jeszcze jedną osobę przyjąć, jeśli wpadnie na ostatni moment.. Cóż - zegar wskazywał wtedy 1:45, za 15 minut start, panowie od pomiaru czasu już przenieśli się na linię startu.. Biuro powinno być zamknięte o 1:30.. Chyba nic się nie da zrobić.. "No trudno".
Nagle do biura wpada zziajany młodzieniec, biegnie w stronę stołu z zapisami. "Mogę jeszcze się zapisać?" Zrobiło się małe zamieszanie - zdążymy? Okej, dopełniamy formalności, ale okazuje się, że nie ma już czipów, poszły chyba na start. Co teraz? Dzwonimy do pana z pomiaru czasu - co robić? Są! Znalazły się... Okazuje się, że chłopak ma za mało kasy na wpisowe.. Cholera, nie wzięłam ze sobą ani grosza, bo po co mi pieniądze do biura? Na szczęście jedna z wolontariuszek zakłada za niego brakującą kwotę :) Poleciał.. 1:52.. Osiem minut zostało, zdąży dobiec na start i z pewnością będzie rozgrzany.. ;)
Rano, kiedy już wszyscy pokończyli swoje zmagania, wyglądamy jak zombie, ale trzeba jeszcze chwilę się trzymać, bo o 7:30 oficjalne zakończenie imprezy, losowanie nagród.. Do domu wchodzę krótko po 10:00 w niedzielę.. Ponad dobę na nogach, bez snu, ale warto było! Mimo tego nieprzyjemnego incydentu na końcówce pracy biura, mimo ogromnego zmęczenia, dobrze jest czasem zrobić coś dla innych :)
W pewnym momencie do biura wpłynął prawdziwy potok ludzi.. Zupełnie jakby ktoś odkręcił kran :) Nie pamiętam dokładnie, która była godzina, ale jakoś przed północą.. Rozpoczęła się gimnastyka pomiędzy kartonami z koszulkami i kopertami z numerem startowym z czipem. Złapałam się na tym, że wszystkich witam "dzień dobry", a przecież był środek nocy.. :D
Oblężenie trwało już praktycznie nieprzerwanie do godziny 1:40. Mimo, że biuro miało działać tylko do 1:30, żeby zdążyć przekazać na start wszystkie niezbędne dane. Pod koniec zrobiło się dość nerwowo, bo jeden z uczestników postanowił wyładować swoją frustrację na wolontariuszach.. Rozumiem, że przed maratonem człowiek się denerwuje, ale stara zasada mówiąca "kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi" w tym przypadku pasowała jak ulał. Było nam przykro, bo do tego momentu wszystko szło sprawnie i bezproblemowo, a ten incydent położył się cieniem na całym wieczorze. Staraliśmy się wszyscy jak mogliśmy, żeby szybko "obsłużyć" uczestników i w miarę możliwości naładować ich pozytywną energią przed startem.. A tu na koniec, niejako "w podzięce" dostaliśmy siarczystego liścia. Najbardziej oberwało się oczywiście osobom, które miały z tym feralnym uczestnikiem bezpośrednie starcie, ale nie da się ukryć, że ta negatywna atmosfera udzieliła się wszystkim.
Zaczęliśmy już powoli zbierać listy startowe, porządkować stoły i już mieliśmy zamykać drzwi.. Znajomy pytał, czy już na pewno koniec i czy nie ma szans, żeby jeszcze jedną osobę przyjąć, jeśli wpadnie na ostatni moment.. Cóż - zegar wskazywał wtedy 1:45, za 15 minut start, panowie od pomiaru czasu już przenieśli się na linię startu.. Biuro powinno być zamknięte o 1:30.. Chyba nic się nie da zrobić.. "No trudno".
Nagle do biura wpada zziajany młodzieniec, biegnie w stronę stołu z zapisami. "Mogę jeszcze się zapisać?" Zrobiło się małe zamieszanie - zdążymy? Okej, dopełniamy formalności, ale okazuje się, że nie ma już czipów, poszły chyba na start. Co teraz? Dzwonimy do pana z pomiaru czasu - co robić? Są! Znalazły się... Okazuje się, że chłopak ma za mało kasy na wpisowe.. Cholera, nie wzięłam ze sobą ani grosza, bo po co mi pieniądze do biura? Na szczęście jedna z wolontariuszek zakłada za niego brakującą kwotę :) Poleciał.. 1:52.. Osiem minut zostało, zdąży dobiec na start i z pewnością będzie rozgrzany.. ;)
Rano, kiedy już wszyscy pokończyli swoje zmagania, wyglądamy jak zombie, ale trzeba jeszcze chwilę się trzymać, bo o 7:30 oficjalne zakończenie imprezy, losowanie nagród.. Do domu wchodzę krótko po 10:00 w niedzielę.. Ponad dobę na nogach, bez snu, ale warto było! Mimo tego nieprzyjemnego incydentu na końcówce pracy biura, mimo ogromnego zmęczenia, dobrze jest czasem zrobić coś dla innych :)
Nocna Ściema od kuchni to jednak nie tylko biuro zawodów. To przede wszystkim zespół ludzi, którzy to wszystko montują i ustawiają. Z roku na rok przybywa elementów, impreza się rozwija. To także osoby odpowiedzialne za depozyt i silna, zwarta ekipa obsługująca punkt odżywczy i wręczająca medale na mecie, a także wszyscy obstawiający trasę. To całonocna harówka, trzeba mieć końskie zdrowie :) Na koniec też trzeba to wszystko zwinąć.. Roboty jest sporo, ale myślę, że satysfakcja, którą się odczuwa, kiedy wszystko sprawnie posuwa się do przodu jest warta tego poświęcenia :) Fajnie czasem stanąć po tej drugiej stronie - bardziej się wtedy docenia poświęcenie wolontariuszy na innych imprezach :) i może jest się wtedy mniej problemowym uczestnikiem ;)
Dziś w auli I LO odbędzie się uroczyste podziękowanie dla wolontariuszy. Wszyscy spisali się na medal :) Będzie tort, będą podziękowania ;) Zebraliśmy sporo nowych doświadczeń i mam nadzieję, że uda się kilka rzeczy poprawić za rok ;) Chcieć to móc, prawda? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz