Mój genialny plan, który sobie opracowałam pod kątem czerwcowego półmaratonu może rozbić się w drobny maczek o naprawdę mało istotne pierdoły. Motywację mam silną, to na pewno. Pojawiło się jednak kilka spraw, których początkowo nie brałam pod uwagę.
Pierwsza trudność to profil trasy. W całym tym szale i euforii zupełnie nie pomyślałam, że trasa nie zawsze jest płaska i prosta. Okazuje się, że w Bytowie jest trochę podbiegów. I nie mówię o kilkuset metrach, a o nieco ponad 3 km łącznie. Oczywiście, dla równowagi jest też podobny dystans "z górki", ale to też wcale nie tak dobrze. Moje doświadczenie w bieganiu po górkach jest praktycznie zerowe. Raz poszłam z mężem do lasku i próbowałam się zmierzyć z lekkimi górkami. Było ciężko, błoto próbowało mi zabrać buty, dłuższe podbiegi to praktycznie w marszu.. No i co z tego, że wracałam z górki, skoro w nogach miałam już tyle, że najchętniej bym się zwinęła w kłębek i skulała z tej górki... ;)
Tamten trening był 2 grudnia, więc od tego czasu moje osiągi się polepszyły.. 20 kwietnia będzie Bieg Górski, a przed nim trzeba trochę to bieganie po górkach podszlifować. Trochę jednak nie podoba mi się to, że za oknem leży śnieg, a mamy 22 marca. Zima się zdecydowanie zasiedziała w tym roku.
Kolejnym czynnikiem, którego nie wzięłam za bardzo pod uwagę, jest zdrowie. Od dwóch dni coś mnie próbuje rozłożyć na łopatki, ale staram się temu oprzeć. Dzisiaj wstałam z przytkanymi uszami i katarem. Wyszedł wczorajszy basen. No ale nie było wyjścia, planowałam bieganie, jednak padający śnieg mnie skutecznie zniechęcił. Na basenie jednak wcale nie lepiej - ludzi jak mrówków, czułam się jak w kałuży. Na każdym torze średnio 4-5 osób. Pływanie mocno utrudnione. Trzeba się było jakoś przepuszczać, żeby jeden na drugiego nie wpadał, więc zdarzały się przestoje. No a w tym czasie ciało stygnie i o przeziębienie nie trudno.
Trzymam się jednak dzielnie, bo wiem, że jak tylko odpuszczę, to zaraz się rozsypię w drobny maczek, za katarem ruszy kaszel i inne historie. Zauważyłam u siebie taką prawidłowość, że rzadko zdarza mi się chorować w środku tygodnia. Jak mnie trafia, to zazwyczaj w weekend. Wniosek z tego taki, że w tygodniu nie mam czasu chorować. Dlatego ten weekend również będzie "zajęty", żeby nie było chwili na rozleniwienie, bo wtedy przyczajone przeziębienie będzie próbowało przejąć kontrolę. A tego nikt nie chce!
Trzecia sprawa to już kwestia czysto techniczna. Jeżeli zdecydujemy się z mężem oboje na start, to trzeba będzie załatwić opiekę dla córki. Start w Bytowie jest po południu, o 16 chyba. Moje obecne tempo dawałoby mi czas tak ok. 2h20' (no, może trochę mniej, ale to takie bardzo ostrożne liczenie). Plus dojazd.. Logistycznie jest to takie małe wyzwanie. Na pewno nie jest to problem nie do rozwiązania, ale jednak trzeba to również mieć na uwadze.
Nie chcę, żeby to wyglądało, jak szukanie wymówki. Muszę jednak brać poprawkę na te wszystkie czynniki, bo nie można ich zupełnie zignorować. Zamierzam trenować tak, jak sobie założyłam, żadnego odpuszczania sobie, bo trenować coś trzeba, nie ma się co opierdzielać :) Przeszukuję internet w poszukiwaniu innego półmaratonu w regionie. Nie ma ich jakoś zabójczo wiele, ale coś tam się jeszcze dzieje na przykład w okolicach Wejherowa. Ale to już chyba pod koniec czerwca, o ile dobrze pamiętam. Tamta lokalizacja byłaby w miarę dobra, bo córkę można by zostawić pod opieką Dziadków na te kilka godzin :)
Apetyt na bieganie rośnie u mnie w miarę... biegania ;) Chociaż wbiegając na 3 pętlę w Kołobrzegu myślałam, że nie dotrę do mety i że porwałam się z motyką na słońce, to po zakończeniu biegu, tak mniej więcej godzinkę po.. już zaczęłam myśleć o powtórzeniu tego wyczynu i nieśmiało kłębiło mi się w głowie, że moje wcześniejsze plany odnośnie startu w półmaratonie dopiero pod koniec października są, delikatnie mówiąc, mało ambitne! ;) Skoro już w połowie marca jestem w stanie pokonać dystans 15 km, to w miarę systematycznych treningów, mój zasięg się zwiększy i mam nadzieję poprawi się też moje tempo. A nawet jeśli tempo się nie poprawi, a utrzyma na bieżącym poziomie (ale na dłuższym dystansie), to też będę zadowolona, bo w półmaratonie dałoby mi to wynik niecałe 2h 15 '.
Moim cichym marzeniem jest dojście w tym roku (na Nocnej Ściemie) do rezultatu ok. 2h 10'. Nie wiem, czy jest to w ogóle możliwe, ale cóż - kto zabroni mi marzyć? :D Wtedy po odjęciu godziny (jak to na Nocnej Ściemie), będę miała wynik zbliżony do mojego debiutu na 10 km. A to już będzie dla mnie naprawdę wyraźny wskaźnik poczynionych postępów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz