Ostatnimi czasy mam na głowie tyle spraw, że to już nawet nie brak weny, ale absolutny brak czasu mnie z pisania kompletnie wyłączył.
A dzieje się, dzieje. Babeczki się rozkręcają! Ostatnio, mimo naprawdę sporego mrozu, na starcie stawiło się (razem ze mną) 15 kobitek! Szok. Na pierwszym biegu było 11 i już uważałam, że WOW, ale frekwencja! A tu poprawa wyniku po tygodniu.. Brak mi słów, żeby opisać, jak bardzo mnie to cieszy i uskrzydla.. :)
Nie zapominam jednak o swoich "treningach". Dzisiaj zrobiłam sobie próbę przed Kołobrzegiem. Myślę, że jest jeszcze na tyle dużo czasu, żeby nad czymś mocniej popracować, a wolałam wiedzieć odpowiednio wcześniej, czy rzucone kiedyś "na kolejnym Biegu Zaślubin złamię 1,5h" jest w ogóle w zasięgu moich możliwości.
Teoretycznie - powinno być, bo od czasu mojej ostatniej (prawie) atestowanej 15-tki minęło już naprawdę sporo czasu. Poprawiłam w tym czasie wynik na 10 km i to wcale nie tak ledwo-ledwo. Później szykowałam się do Nocnej Ściemy i też swoje wybiegałam. Logika podpowiada, że mój poziom się poprawił, ale bez sprawdzenia się.. no jakoś tak nie mogę w to do końca uwierzyć.
Oczywiście, może być różnie - np. się rozchoruję, albo będę po chorobie i w związku z tym nie ma mowy o "pełni formy". No, ale kto mi zabroni mieć nadzieję? :) Chyba nikt..
Dzisiejszy sprawdzian poszedł mi dobrze. Napawa mnie to nadzieją, chociaż warunki dzisiaj nie były idealne. Założenie było takie, żeby jak najdłużej biec w tempie ok. 6:00. Nie chciałam treningowo poprawiać rekordu, dlatego za "zaliczenie" testu postanowiłam przyjąć wynik ok. 1h na 10 km i przebiegnięte w "dobrym stanie" kolejne 4-5 km.
Zważywszy na swoją bezdenną głupotę i fakt, że wiedząc, że temperatura na dworze wynosi 5 stopni i widząc, że słońce świeci, nałożyłam na swój pusty łeb opaskę i czapkę, na szyję drugą opaskę, a doprawiłam to jeszcze ocieplaną kurtką i spodniami, oraz.. UWAGA - WISIENKA NA TORCIE - rękawiczkami... po 5 km musiałam się liczyć z pogorszeniem wyników kolejnych kilometrów.. :) Na 7 km się zatrzymałam i zaczęłam z siebie zdejmować to, co jeszcze mogłam zdjąć. Przeklinałam się (nie w duchu, jak najbardziej na głos), że nałożyłam taką, a nie inną koszulkę - bez suwaka.. zawsze nakładam tę z suwakiem, a dzisiaj.. eh. szkoda słów, normalnie. Upchałam wszystko w kieszenie, podwinęłam maksymalnie rękawy (każdy cm chłodzenia był mile widziany), rozpięłam nogawki.. i ruszyłam na dalszy podbój trasy. A ta była urozmaicona, nie tylko płasko i bardziej płasko :)
Kilka podbiegów (a ten na łączniku Lechicka-Szczecińska i ul. Batalionów Chłopskich w górę to moi zdecydowani ulubieńcy) w pełnym słońcu i kilku warstwach za dużo.. no dało mi to w kość, ale.. ja to lubię :D
Cieszyło mnie, że mimo pewnych trudności na 7 km, udało mi się znów wrócić do tempa ok. 6:00 i dzięki temu wynik na 10 km nieznacznie tylko przekroczył zakładaną 1h.
Dość tego analitycznego przynudzania.
W tym tygodniu w planach:
poniedziałek - bieganie
wtorek - basen
środa - bieganie
czwartek - laba
piątek - laba
sobota - Bieg Urodzinowy Gdyni 10 km
niedziela - bieganie (długie, spokojne, nie tak jak dziś :D )
Na Gdynię planów żadnych nie mam, może poza tym, że przebiec i zaliczyć. Formy z września nie mam, żeby w ogóle myśleć o biciu rekordu. Zresztą - rzucać się na rekord bez wcześniejszych (jakichkolwiek) przygotowywań? Krejzi. Już tak nie robię :D
W Gdyni biegniemy drużynowo - Babeczkowo :) ma być zabawa, ma się dziać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz