Kiedy zakładałam tego bloga, w głowie rodził mi się nieśmiały pomysł, żeby wystartować w Nocnej Ściemie i spróbować zmierzyć się z półmaratonem. Był to luty, zima się dłużyła, ale chęć biegania była przeogromna. Dzisiaj jest środek lata, pogoda jest czasami nieznośna (parno, duszno), a chęć biegania nie mniejsza niż wtedy. Chyba nawet większa.. Apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Ponieważ zaliczyłam już swój pierwszy półmaraton (Bytów 1 czerwca), to wiem, z czym się wiąże taki start. Będzie długie szuranie, to jest pewne. Na szczęście lato jest już powoli w odwrocie i wieczorem i z rana jest już coraz bardziej rześko. Jedynym minusem tej sytuacji jest to, że robi się coraz szybciej ciemno.
Przed Bytowem miałam na koncie dwa czy trzy biegi na 15 km. Trochę mało, nie? Ostatnio też nie było specjalnie okazji, żeby robić dłuższe biegi, ale do Ściemy pozostało jeszcze prawie 10 tygodni. Teraz stawiam na długie wybiegania, na które ostatnio po prostu nie miałam czasu. Dlaczego? Bo jak durna pozapisywałam się na prawie wszystkie możliwe zawody i zwyczajnie nie miałam kiedy biegać dłuższych dystansów.
Teraz będzie łatwiej, bo w okolicy jest mniej zawodów. No i wiem już, jak bardzo kluczowe jest oswojenie się z dystansem. Widzę to choćby po startach na 10 km. Wcześniej wydawało mi się, że taka dycha to strasznie dużo, że optymalna dla mnie jest piątka. Ostatnio jakoś mi się odmieniło, może ze względu na ten lejący się na zawodach żar z nieba.. A może to właśnie ta nowo odkryta natura długodystansowca? ;)
W maju prawie wszystkie biegi to 10 km. W czerwcu najkrótszy bieg to 10 km (jeśli chodzi o zawody oczywiście). Lipiec upłynął pod znakiem przygotowań do Lęborka - znów - 10 km.. A sierpień jakiś taki.. krótki. Wszystko, co w planach i już wybiegane, to zawody na 5 km. A te piątki to strasznie męczą!
Być może mój problem z piątkami bierze się z tego, że do takich biegów w sumie nigdy się jakoś szczególnie nie przygotowywałam. Może jakbym popracowała trochę nad szybkością i przede wszystkim zadbała o "świeżość w kroku" ;))) to już dawno miałabym te nieszczęsne 25 minut złamane? ;))) No wiem, szalona jestem.
No ale o zmianie strategii miało być, a nie jakieś pitu-pitu i wspominki. Łudzę się, że jak to tutaj napiszę, to mnie to jakoś będzie bardziej motywowało, bo skoro już się "publicznie" (jeśli ktokolwiek to w ogóle czyta :P ) pochwalę, że mam takie a nie inne plany i zamierzenia, to głupio mi będzie tego nie realizować.
Tak więc, uroczyście zapowiadam, że zamierzam ostro się wziąć za treningi uzupełniające. Nie tak z doskoku, jak do tej pory. Regularnie! Jutro sobie wszystko rozpiszę, wrzucę w kalendarz i niech się dzieje!
Pobolewają mnie te plecy i wiem, że to wina szczątkowych mięśni brzucha. Nic z nimi nie robiłam ani w czasie ciąży, ani już tym bardziej po ciąży. A wszędzie piszą i trąbią, że trzeba. No ale oczywiście ja zawsze wiem lepiej... No i teraz masz babo placek. Plecki. Masz babo plecki.
Wiem, że jak sobie zaplanuję na zapas, to łatwiej mi będzie plan realizować, bo spontany się u mnie kończą zazwyczaj bardzo szybko.. Ale tutaj zadziałam podstępem, zaplanuję sobie wszystko ładnie i krok po kroku będę dążyć do celu, którym jest życiówka na Nocnej Ściemie 2013.
Miałam w planach półmaraton na początku września (widać to jeszcze w kalendarzu - Piła albo Ustka), ale chyba jednak to sobie odpuszczę i skupię się na solidnych przygotowaniach na październik. Tegoroczna NŚ wypada w naszą rocznicę ślubu, chciałabym sobie i Łukaszowi zrobić taki fajny prezent.. :)
No to nasnułam planów, to teraz mogę iść spać, może mi się ten rekord przyśni... :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz