czwartek, 20 marca 2014

O kalendarzu jeszcze kilka słów.. :)

Mając w pamięci zeszłoroczne nagromadzenie biegów, zwłaszcza w maju - chyba co tydzień coś biegaliśmy, w tym roku zamierzam się trzymać zasady "nie częściej niż co dwa tygodnie" ;D

Pomijając L5, bo to impreza w środku tygodnia, wyszukałam i zaplanowałam sobie takie oto biegi:

Kwiecień
5-6.04 - wolne
12-13.04 - 10 km Łeba (sobota)
19-20.04 - wolne
26-27.04 - 10 km Szczecinek (niedziela)

Maj:
3-4.05 - wolne
10-11.05 - 10 km Gdynia (sobota)
17-18.05 - wolne
24-25.05 - 10 km Koszalin (niedziela)

Czerwiec: 
31.05-01.06 - wolne
7-8.06 - 10 km Świdwin ? (niedziela)
14-15.06 - 15 km Karlino ? (niedziela)
20-22.06 - 1/8 IM Kołobrzeg ? (piątek), 10 km Gdynia (piątek/sobota)
28-29.06 - wolne

Lipiec
5-6.-07 - wolne
12-13.07 - 5/10 km Koszalin (sobota)
19-20.07 - wolne 
26-27.07 - 10 km Lębork (sobota)

Sierpień
2-3.08 - wolne
9-10.08 - sprint triathlon Gdynia - kibic :)
16-17.08 - 5 km Koszalin (sobota)
23-24.08 - wolne
30-31.08 - półmaraton Szczecin (niedziela)

Wrzesień
6-7.09 - 1/4 IM Przechlewo ? - kibic :)
13-14.09 - 10 km Gdańsk
20-21.09 - wolne
27-28.09 - wolne

Październik 
4-5.10 - wolne
11-12.10 - wolne
18-19.10 - wolne
25-26.10 Nocna Ściema

Listopad
1-2.11 - wolne
8-9.11 - wolne
11.11 - 10 km Gdynia

W zasadzie od września to się będę już chyba obijać :D przynajmniej na to wygląda :D

Nie przewiduję już tylu medali co w zeszłym roku, ale też będzie fajnie :D

środa, 19 marca 2014

Co tam jeszcze jest w tym roku do nabiegania?

Czas najwyższy uaktualnić nieco kalendarz zawodów. Jak robiłam ten obecny, większość imprez była jeszcze nieogłoszona, część rozważałam jedynie teoretycznie (Gdynia), a o niektórych nawet nie wiedziałam.

Zbliża się koniec zimy, więc nie ma na co czekać - trzeba planować! Na razie do czerwca..  :)

Marzec
Tutaj już się raczej wiele nie zadzieje. Kolejny weekend jesteśmy na wyjeździe, natomiast za dwa tygodnie może wyskoczymy do Kłosu, może na L5, ale to żadne zawody, po prostu run for fun :)

Kwiecień
12.04. - Bieg o Palmę Pierwszeństwa - 10 km Łeba
24.04. - Leśna Piątka
27.04. - XXXI Memoriał Winanda Osińskiego - 10 km Szczecinek

Maj
10.05. - Bieg Europejski 10 km Gdynia
15.05. - Leśna Piątka
25.05. - Bieg Wenedów 10 km Koszalin

Czerwiec
19.06. - Leśna Piątka
20.06 - 1/8 Triatlon Kołobrzeg (jak "zdam egzamin") 0,475/22,5/5,25
20.06/21.06. - Nocny Bieg Świętojański 10 km Gdynia

Aż się prosi, żeby ten długi weekend w okolicach Bożego Ciała wykorzystać na maksa i w drodze powrotnej z Gdyni, w sobotę, zahaczyć jeszcze o bieg w Słupsku, a później podskoczyć jeszcze do Lęborka na maraton w niedzielę.. :D

wtorek, 18 marca 2014

Morze zaślubione po raz drugi.. :)

Odkładałam to, przekładałam.. wynajdywałam inne zajęcia, żeby tylko nie usiąść do pisania. Chciałam sobie dać czas na ochłonięcie, na nabranie dystansu, na okiełznanie emocji. Ochłonęłam, okiełznałam i chyba jestem już w pełni zdystansowana. Teraz mogę obsmarowywać! ;)

Początkowo w tytule tego wpisu zamiast " :) " było "i raczej po raz ostatni". Byłam mocno zirytowana organizacją biegu i na samą myśl, że miałabym się jeszcze raz tam pchać, ogarniał mnie pusty śmiech. Teraz już trochę mi przeszło.. Chociaż jak patrzę na tą za małą koszulkę, to jeszcze mnie trochę strzela.. bo w sumie po co kazali określać rozmiar, skoro później i tak dostałam to, co zostało.. A wcale nie odbierałam pakietu "za pięć dwunasta". Nic to, każda motywacja, żeby nie zażerać się słodyczami jest dobra.. ;) Ja się jeszcze w nią wcisnę!!! ;)

Najgorzej wspominam kolejkę po numer startowy.. Za błyskawiczną rejestrację i opłatę za start zostałam nagrodzona stoiskiem z numerkami na szarym końcu małej, dusznej sali, w której panował taki ścisk, że już by się nie wsadziło nawet szpilki.. Momentami robiło mi się ciemno przed oczami, bo dosłownie nie mogłam się ruszyć. Pozostawało mi wspinanie się na palce i unoszenie głowy jak najwyżej, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, bo dostrzegłam początki tunelowego widzenia i świadomość zaczęła złośliwie przypominać, że ta klaustrofobia, która mi kiedyś doskwierała, nadal gdzieś tam we mnie siedzi i właśnie zaczyna dawać o sobie znać. Brrr, jak sobie ten ścisk przypomnę, to aż mi się duszno robi.

Oczywiście, można powiedzieć "to czemu sieroto nie odebrałaś numeru dzień wcześniej?". Pytanie jak najbardziej na miejscu, bo przecież wiedziałam, ile jest osób zapisanych i widziałam, jak wyglądał odbiór pakietów w zeszłym roku. Wtedy, co prawda, poszło sprawnie i szybko, ale pamiętam, że przemknęło mi przez myśl, że usytuowanie biura zawodów jest dość niefortunne, a odbiór koszulek w tym wąskim korytarzu może piętrzyć trudności przy większej ilości chętnych.. Z drugiej jednak strony, to chyba organizatorowi powinno zależeć, żeby uczestnicy byli zadowoleni, nie? A szczególnie takie biegowe sławy, jak ja.. :D No i naiwnie liczyłam, że będzie inaczej niż rok temu.. Przeliczyłam się, jak zresztą cała rzesza osób, która miała pecha kwitnąć tam razem ze mną. 

Kołobrzeg przywitał nas deszczem. I wiatrem. I jeszcze większą ilością deszczu i wiatru. To nie lada szok, po tylu słonecznych i praktycznie wiosennych dniach. Chociaż skłamałabym, jakbym napisała, że pogoda mnie zaskoczyła. Od kilku dni śledziłam prognozy i nastawiałam się właśnie na to, co zastałam. Ale jak można sobie pomarudzić, to czemu miałabym sobie odmawiać tej narodowej rozrywki? :D 

Chociaż powiem szczerze - ja w deszczu lubię biegać. Zbieranie wiatru na twarz nie jest moim ulubionym zajęciem podczas biegu, ale kropelki z nieba mi nie przeszkadzają. Dzięki nim nie musiałam sobie zaprzątać głowy jakimiś punktami z wodą ;) Mogłam je śmiało ignorować :)

Strategii, którą sobie na ten bieg zaplanowałam, trzymałam się do końca, chociaż na ostatnich 4 km było mi bardzo ciężko. Planowałam pierwszą połowę biec żwawo, ale nie na maksa, żeby mieć siły na drugą część. Skrzętnie podliczałam, ile udało mi się urwać z 1h30', które planowałam pobić. Matematyka zawsze doskonale odciąga moją uwagę od zmęczenia i innych takich ;) I tak po 5 km miałam prawie 1,5 minuty "zapasu", po 10 km kolejną minutkę, a po 12 km wiedziałam, że musiałabym się chyba przewrócić, żeby mi się nie udało. Wtedy zaczęły się schody. 

Zamiast cieszyć się, że realizacja planu jest na wyciągnięcie ręki i jakbym miała ze sobą małego, podręcznego szampana, mogłabym go już zacząć odkorkowywać, to mi się włączyło "trzeba było zacząć mocniej, a nie się tak oszczędzać". Jednym słowem, zaczęłam sobie wyrzucać za mało ambitny plan. Nie pomagała świadomość, że jestem zającem wbrew własnej woli i przynajmniej do połowy trasy - nieświadomie. Ponadto wiedziałam, jak to się skończy i czułam, że to mi nastroju nie poprawi.. ;) Postanowiłam jednak za wszelką cenę trzymać się planu: na 14 km przegrupować siły, a ostatnie 1000 metrów dać z siebie wszystko. 

Wpadłam na metę po naprawdę mocnym ostatnim kilometrze, a na zegarku widziałam satysfakcjonujący czas - 1h 26' 55". Dzisiaj mogę powiedzieć, że właśnie taki był. W niedzielę, na chwilę przed 13:30 byłam zła jak osa i jakbym miała od razu napisać relację, to po cenzurze zostałoby chyba tylko "Kołobrzeg". Jakbym do pisania zasiadła w niedzielę wieczorem, to byłoby to coś w stylu "łaaaaaaa, jak mogłaaaaa, hik!, łaaaaaaaa, Kołobrzeg, hik!, buuuuuuu, walić to całe bieganie, hik!" ;) W poniedziałek jeszcze się trochę wyżaliłam, za co wszystkich świadków tego żenującego występu przepraszam, ale dzięki temu dzisiaj jestem w pełni pogodzona z faktami i już prawie lubię Karolinkę :*

A już tak zupełnie na poważnie. Z analizy czasów widać, że byłam niewybiegana. Jakby podzielić ten bieg na trzy części, to jasne stanie się, że słabłam. Start był dobry, pierwsze 2,5 km na luziku, z dużym zapasem w nogach i płuchach, ale później już było coraz mniej kolorowo. Strategia była bezpieczna, ale tak naprawdę na nic innego bym się i tak nie zdecydowała. Nawet jakbym wiedziała, że będę zającować. Jestem na to zbyt zachowawcza. Chcę się po prostu cieszyć przełamywaniem kolejnych SWOICH barier, a nie ścigać się ze wszystkimi. Jestem amatorką, stosunkowo niedawno nawróconą na bieganie.

Przy samochodzie, jak jeszcze kipiałam ze złości, zaczepił mnie jakiś pan, dopytując o mój czas. Jak się pochwaliłam, to aż podskoczył i krzyknął "POKONAŁEM PANIĄ O CAŁA MINUTĘ!". Heh, pogratulowałam i tylko to, że ugryzłam się w język zatrzymało mnie przed dodaniem "pokonał pan amatorkę z lekką nadwagą" :P Nie będę się odgrażać, że "jeszcze mu pokażę", czy cokolwiek innego. Nie o to przecież chodzi, przynajmniej mi. Plany mam sprecyzowane i nie zamierzam się porywać z motyką na słońce, żeby komukolwiek cokolwiek udowadniać. Progres jest? Jest. W zeszłym roku toczyłam się o prawie 10 minut dłużej. Poza tym nie zapisałam sobie jego numeru startowego, więc ciężko będzie mi ustalić, co to za jeden.. :P

Teraz czas na akcent zdecydowanie optymistyczny. Last but not least!! Babeczki kibicowały nam tak, że przez naprawdę głośną muzykę, słyszałam wszystko! Dziewczyny - jesteście najlepsze! Wszyscy to potwierdzą :) Najlepsza ekipa. Nie zdziwiłabym się, gdyby nagle zaczęli się do Was odzywać biegacze z całej Polski, prosząc o wsparcie na trasie. Koło Was biegło się najlepiej, najszybciej i najweselej :) i ten mój głupkowaty uśmiech, który widać na zdjęciu, to właśnie DZIĘKI WAM! :) 

Koniec tej relacji, bo ile można!! ;)))

sobota, 1 marca 2014

Luty. Bida z nędzą.

W związku z chorobami i kompletnym brakiem czasu na cokolwiek.. luty to była jakaś porażka :D

Mój powalający wynik to: 68,74 km! (słownie: sześćdziesiąt osiem przecinek siedemdziesiąt cztery.. ) w czasie 7h 48'31", co daje średnie tempo na poziomie 6:49 [min/km]. Nie wypada tego nawet komentować :)

Tyle mam ostatnio na głowie, że nie ma kiedy pisać.. Chociaż patrząc na ten powalający przebieg, można wnioskować, że nie pisałam, bo nie było o czym.. Ale to nie jest prawda ;) Coś tam biegałam, jednak zdecydowanie nie tak dużo, jak bym chciała.

Wskoczyły jedne zawody - Bieg Urodzinowy w Gdyni 8 lutego. O mały włos, a bym w ogóle nie pobiegła.. Obudziłam się tamtej soboty zupełnie rozbita, z gorączką i poważnie rozważałam wycofanie się z biegu. Gripeksy i inne takie postawiły mnie na nogi, na godzinę przed biegiem zaserwowałam sobie kolejne tabsy i na te dwie, trzy godziny - kiedy było to najbardziej potrzebne, czułam się lepiej. Chociaż czułam, że szczyt formy to to nie jest..

Pobiegłam w godzinę z malutkim haczykiem, ale nie o czas się rozchodziło. To był nasz pierwszy Babeczkowy wspólny start :) Nasze żółte wdzianka cieszyły się ogromnym zainteresowaniem kibiców na trasie :) no i co tu wiele mówić - biegło się świetnie :) Karolina poleciała życiówkę, pozostałe dziewczyny też się świetnie spisały :)

Dla mnie od początku ten bieg był trochę tak "na zaliczenie". Nie miałam okazji pobiegać i popracować nad formą w styczniu, więc szans na życiówkę nie miałam. Ale medal kuszący, więc sroczka przyjechała po swoje :)))

A teraz... wielkimi krokami zbliża się Bieg Zaślubin... i wszystko wskazuje na to, że szanse na życiówkę na 15km są marne. Po tych tygodniach wyłączenia z aktywności wszelakiej (zatoki nawaliły, więc wyleciałam z basenu i nie wiem, czy powinnam tak szybko wracać..) nie zanosi się na błyskawiczne odbudowanie formy i jeszcze (hahaha) podciągnięcie jej.. Bo przecież takie były plany.. No ale trzeba będzie te plany po prostu zweryfikować.

Mam dwa tygodnie. Będzie ciężko, bo jestem nadal zaangażowana w inne "zajęcia pozalekcyjne" i chociaż nie jest to żaden sport wyczynowy, to jednak jestem solidnie zmęczona. Nie sądzę, żebym miała jeszcze czas na cokolwiek, więc będę rzeźbić w g... ;))))

Może się jeszcze skuszę na 10 km na tydzień przed Kołobrzegiem, ale na pewno nie na maksa, bo potem zabraknie mi siły na Bieg Zaślubin.. Bo jakoś tak dziwnie - nie pobiec w Koszalinie? :)

Jeszcze zobaczymy.. :)