piątek, 27 czerwca 2014

Nadrabianie zaległości.

Maj minął, zaraz skończy się czerwiec, a tu.. CISZA! Cóż - inne obowiązki mnie pochłaniają.

Dlatego biorę się za nadrabianie.. Miniony miesiąc znów był rekordowy.. Nastukałam nieco ponad 190 km i zajęło mi to 21 godzin i trochę.. Ciekawe, czy w czerwcu pęknie doba biegania? :) Pewnie tak.. :)

Dzisiaj kończy się 11 tydzień moich przygotowań do maratonu. Do Wielkiego Dnia pozostało dokładnie 7 tygodni. 49 dni. Jest 10:02, kiedy piszę te słowa, a więc mogę powiedzieć, że jest prawie "co do minuty".

Jeszcze 3 - 4 tygodnie temu ta myśl mnie paraliżowała. Żołądek się ściskał, oddech przyspieszał.. No dobra, to bardziej 2 - 3.. A może 1 - 2? Oj! Szczegóły! Chyba trochę mnie uspokoiło ostatnie dłuższe wybieganie. Według planu miałam biegać przez 150 minut. To pierwszy mój taki długi trening. Nie mam zadanego konkretnego dystansu, ale wcześniej sobie trochę poszacowałam i nastawiałam się na tempo 6:20 - 6:30. Udało się załapać, wyszło 6:30.

Normalnie odczuwałabym niedosyt, bo można odnieść wrażenie, że spełniłam założenia "ledwo co". Trzeba jednak wspomnieć, że w nocy z piątku na sobotę biegłam w Nocnym Biegu Świętojańskim na 10 km (może nie na maksa, ale w miarę żwawo), a jeszcze trochę byłam wymięta wyjazdowym weekendem. Wróciliśmy do domu, a ja już niedługo później byłam na trasie :) Więc jakby nie patrzeć - bieg na lekkim zmęczeniu ;)

Nadchodzące tygodnie to dalsze zwiększanie objętości, akcenty, interwały.. W głowie zaczyna się układać, chociaż zdaję sobie sprawę, że to ład pozorny.. Coś tak czuję, że im bliżej będzie do startu, tym stan rozdygotania będzie większy.. ;) Ale to chyba normalne.. :) Przypomina mi się film, który oglądałam na otwarciu Nocnej Ściemy 2013 - "Spirit of marathon"(można zobaczyć tu) . Wtedy było to lekko abstrakcyjne, bo przecież startowałam na półówce.. No i gdzie, ja? Maraton?

A tak. Ja. Czemu nie? :D Przecież to było moje marzenie od dawna. Brakowało mi tylko trochę odwagi, żeby to wyzwanie podjąć. No ale kiedyś tak samo było z półmaratonem.. wcześniej z 15-tką, dychą, piątką.. bieganiem w ogóle. A jakoś się udało do tej połówki doszurać...

Maraton to nie byle przechadzka, dlatego z takim fanatyzmem przykładam się do realizacji planu. Tak, żeby w dniu próby mieć głowę czystą i lekką, że swoje zrobiłam i teraz przyszedł czas na wisienkę na torcie. 11 tygodni za mną, 7 przede mną. W niedzielę "kontrolny" półmaraton, a za trzy tygodnie kolejne bardzo długie bieganie. Będzie się działo! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz