wtorek, 14 czerwca 2016

Mania kibicowania :) Triathlon Charzykowy - dzień pierwszy.

W związku z pewnym zajściem ;) od kilku miesięcy jestem wyłączona z czynnego udziału w zawodach sportowych, ale póki kulam się jeszcze o własnych siłach, spełniam się jako kibic :) Nie wiem, jak to wpłynie na rozwijające się we mnie życie, może być tak, że wydam na świat kibolkę z krwi i kości ;) no, trudno! Ciężko tak się zupełnie wyłączyć.. Skłamałabym mówiąc, że nie brakuje mi tych emocji.. Jak tylko mogę, to człapię na trasę zawodów, żeby chociaż pokrzyczeć i porobić hałas.. Tyle mojego, co się "poocieram" ;)

Na dobre zaczął się sezon triathlonowy. W miniony weekend okiem kibica śledziłam poczynania bliskich mi osób w Charzykowach. Ten wyjazd był dla mnie niemałym fizycznym wyzwaniem, bo nie da się już ukryć, że "baby on board", a pasażerka już teraz coraz częściej daje znać, że "może byś babo usiadła i odsapnęła?". Znaczy - nie żebym chciała cokolwiek ukrywać, chodzi o to, że brzuch już większy i ciężej się toczyć. A przy takiej pogodzie, jaką mieliśmy, to o zadyszkę naprawdę łatwo.

Charzykowy, ah, Charzykowy.. W zeszłym roku byłam tu jako triathlonowa dziewica ;) Wszystko było praktycznie tak samo, wliczając w to nawet pokój w hotelu.. Ten sam widok z okna, tak samo wyglądająca strefa zmian i jezioro takie samo.. Nawet słaba pogoda dzień przed - taka sama! No dobra, teraz nie było burzy, ale też wiało i padało... Tylko sraczki przedstartowej nie miałam ;) Położyłam się spać trochę spokojniejsza niż rok temu, ale to zrozumiałe.. Rok temu nerwowo układałam cały swój ekwipunek, zastanawiając się, czy aby na pewno wszystko mam. Tym razem moim ekwipunkiem była trąbka, grzechotka, tamburynek i łapki do robienia hałasu ;) No i plecak pełen przekąsek, bo kibic głodny, to kibic zły! ;)

W sobotę o 8 startował sprint. Pobudka przed 6, żeby zjeść śniadanko i wyprawić zawodniczki do strefy zmian. Nastroje bojowe - organizator przez facebooka informuje zawodników, że pianki obowiązkowe, a odprawa zacznie się 25 minut wcześniej. Dobre sobie... A jak ktoś nie ma facebooka? Słabe to, zwłaszcza, że woda w jeziorze była naprawdę ciepła, a przy dystansie 475m powstaje pytanie, czy jest sens wbijać się w piankę.. Z tego ustrojstwa trzeba się przecież później wydostać, a dla szybkich pływaków to niepotrzebna strata czasu w T1. Ale nic to. Wesoła ferajna wyruszyła w okolice startu niewiele po zawodniczkach :) W równie bojowych nastrojach! ;)

Na miejscu widać, że zaraz wszystko się zacznie, przed tojkami kolejki, tu i ówdzie kręcą się ubrani do połowy w pianki zawodnicy i zawodniczki. Sportowa atmosfera! Sprint startuje w dwóch falach - podział chyba według kategorii wiekowych. Jedni o 8:00, drudzy o 8:05. Tradycyjnie już na imprezach tego cyklu, zawodnicy są wypuszczani do wody po strzale z armaty, w akompaniamencie -> epickiej muzyki. <- Chcąc zapewnić mini-kibicce lepszą widoczność, sadzam ją na barana i w ferworze łamię sobie okulary przeciwsłoneczne. Chwilę później żałuję tego strasznie, bo jak tylko wybrzmiewają pierwsze dźwięki wspomnianej epickiej muzyki, łzy mi stają w oczach i czuję, że nie mogę zapanować nad oddechem. Stoję tam i chlipię, jak rok temu i jak niespełna dwa lata wcześniej na starcie maratonu. Wtedy - okej - emocje. Ale teraz? No dajcie spokój :D

Staram się ogarnąć, bo o schowaniu mokrych oczu za przyciemnianymi szkłami nie ma mowy. Karolina już płynie, przedzieram się przez tłum szukając Baśki, żeby życzyć powodzenia. Udało się! Chwilę później sytuacja ze łzami i problemami z oddechem się powtarza.. ;) Dobrze, że to tylko dwie fale, a do kolejnego startu cała doba na dojście do siebie ;) Nie spodziewałam się, że te emocje aż tak mi się udzielą. (Fun fact - pisząc te słowa, znów mi się oczy pocą. Beznadziejny przypadek! ;D )

Przenosimy się z Agatką kawałek dalej, gdzie już widać opuszczających wodę zawodników z pierwszej fali. Wytężamy wzrok, żeby dostrzec Karolinę. Dochodzi 8:10, a ja już nie mam głosu.. Nieźle ;) Jest! Wyłania się z fal i ciśnie. Z wypiekami na twarzy śledzimy ostatnie metry i liczymy, ile kobitek już wylazło. Dwie! Czyli nasza bohaterka jest trzecia! Staram się wydać z siebie okrzyk "jesteś trzecia", ale gardło ściśnięte i ostatecznie nie wiem, czy usłyszała :D Chwytam Agatkę za rękę i pędzimy na koniec strefy zmian, żeby jeszcze dodać energii przed wyjściem na rower :) Poleciała!

Przez ten start falowy nie do końca wiem, czy zdążę się z powrotem przenieść na plażę, żeby się nie minąć z Baśką. Ostatecznie zostajemy na miejscu, mając nadzieję, że rozstawiony na pomoście fotograf-jutro-też-zawodnik złapie wychodzącą z wody Basię. Czekamy chwilę i oczom naszym ukazuje się Baśka ze swoim dzielnym rumakiem :) Do boju! Pomknęła przed siebie. A my mamy chwilę odpoczynku :) Kręcimy się po okolicy kilka minut, ale w końcu podejmujemy decyzję o przeniesieniu się na belkę rowerową i kibicujemy kończącym zmagania kolarskie, w oczekiwaniu na nasze zawodniczki :)

Logistycznie wszystko jest w Charzykowach bardzo fajnie rozwiązane. Kibic może być zadowolony. Odległości pomiędzy poszczególnymi punktami są naprawdę nieduże i można kibicować nawet w moim stanie ;) Krótko po tym, jak Karolina zsiada z roweru, w szaleńczym galopie (czyli u mnie człap-człap-człap), przemieszczamy się w okolice trasy biegowej. Kolejny raz śmieję się, że trzeba było włączyć endomondo i rejestrować ;) Karolina w strefie uwinęła się tak szybko, że ledwo zdążyłam dotrzeć do taśmy, żeby coś tam krzyknąć.. W tym wszystkim już nawet nie wiem, co ja tam z siebie wyrzucałam za okrzyki :D Trasa biegowa to w zasadzie dwie agrafki w dwie strony, z metą pośrodku :) No to czekamy, aż wróci i przenosimy się w okolice mety.

W międzyczasie dokonujemy obliczeń i szacujemy, gdzie jest Basia. Wybieramy miejscówkę, z której widać koniec trasy rowerowej i jednocześnie metę. Dostajemy zeza rozbieżnego zerkając raz w stronę mety, raz w stronę belki rowerowej. Że Karolina szybko popłynie, to było pewne jak amen w pacierzu. Ale Jej czas na rowerze robi na nas niemałe wrażenie. Wiedzieliśmy, że nie odpuści, że będzie walczyć i da z siebie wszystko. Ale średniej powyżej 30 km/h chyba nikt się nie spodziewał! :D Pojechała szybciej niż na czasówce w Sianowie! Tam było 15 km na wypoczętych nogach, a tu 22,5 km mając już trochę w nogach po pływaniu! Także - heloł - czapki z głów!

Leci! Wpada na metę z naprawdę świetnym czasem nieco ponad 1h25'! Spieszymy z gratulacjami i chwilę później biegniemy sprawdzić, czy przypadkiem nie przegapiliśmy Baśki. W tym momencie następuje największy zgrzyt na tych zawodach. Już wcześniej widzieliśmy jakieś dziwne ruchy w okolicach belki rowerowej, ale myśleliśmy, że chlipiąca dziewczyna z do połowy zdjętym strojem miała jakąś kraksę na rowerze i informuje sędzinę, że na bieg już się nie wybiera. Docieram do strefy zmian, a tam Łukasz z rowerem Baśki i Baśką. Co jest grane? Okazuje się, że mimo, że zostało jeszcze grubo ponad pół godziny, sędzina powiedziała, że to już koniec zawodów, bo został przekroczony limit cząstkowy na pływanie i rower.. Nagle wszystko staje się jasne, chlipiąca dziewczyna, którą widzieliśmy chwilę wcześniej wcale nie miała kraksy. Dowiedziała się po prostu, ze jej dalsze zmagania są niestety niemożliwe... Ostry limit - 1h15minut. Trochę abstrakcja, bo na przebiegnięcie nieco ponad 5km zostaje 45 minut. To się doczołgać można przecież..

Rok temu limity były inne, bo i dystanse ciut inne. Więcej pływania, nieznacznie krótszy rower i bieg, a limit przyjaźniejszy - 90 minut na pływanie i rower. Mną aż trzęsło z emocji, bo jakbym znalazła się w takiej sytuacji, to chyba bym się utopiła we łzach ;) No ale OOO-KEJ. Limit jest limitem.. Chociaż nie spodziewałam się aż tak surowego traktowania limitu cząstkowego.. Widziałam, co prawda, podczas transmisji z Ironmana na Hawajach, jak jednej z zawodniczek zabrakło dosłownie kilku sekund, żeby pokonać schody dzielące ją od załapania się w limicie czasowym pływania... Było mi jej żal, ale to jakaś tam dziewczyna, skądś tam... Nie wpuścili jej do strefy zmian, choć może była wybitną kolarką i biegaczką i by się w całościowym limicie zmieściła.. Tym razem byłam świadkiem takiej sytuacji na żywo i naprawdę chciało mi się wyć!

Później na spokojnie usiedliśmy z Łukaszem i przeliczyliśmy te limity na prędkości i tempa. Zakładając, że ktoś wykorzystuje większość lub całość limitu na pływanie (22,5 minuty), pozostaje mu 52,5 minuty na pokonanie 22,5 km na rowerze. Szybkie mnożenie i dzielenie - trzeba by w takim wypadku cisnąć ze średnią ponad 26 km/h! To naprawdę szybko!! Na dystansie 1/4 IM (który był rozgrywany dzień później), można się było kulać na rowerze ze średnią 16 km/h i spokojnie zmieścić się w limicie.. Trochę niesprawiedliwe.. Limit całościowy na ten sprint był 2h, a na 1/4 - 5h. Sprint miał dokładnie połowę dystansu 1/4, a limit obcięty o 30 minut - w całości tylko z etapu rowerowego. Zaskoczyło mnie to, bo byłam przekonana, że limit jest taki jak rok wcześniej - na pływanie i rower łącznie 90 minut. I może jeszcze by się człowiek jakoś z tym pogodził, gdyby nie fakt, że na trasę biegową zostało jednak wpuszczonych kilka osób, którym sędzina z belki rowerowej "podziękowała" za udział w zawodach.. Między innymi młodzian, który pobiegł w około 20 minut i na mecie zameldował się 10 minut przed limitem całościowym. Wszystko fajnie, ale DLACZEGO jedni jednak mogli kontynuować, a innym podziękowano? Bardzo niefajnie. Albo wszyscy, albo nikt. Chcę wierzyć, że te kilka osób prześlizgnęło się po prostu i sędziowie ich nie zauważyli, a nie że zrobiono dla nich wyjątek, bo "coś tam".

Tego dnia startowały jeszcze sztafety na dystansie 1/4 i spora grupka śmiałków mierzących się z dystansem 1/2, w tym mocna reprezentacja z Koszalina. Oglądaliśmy ich start z pomostu, a później (po wchłonięciu niewyobrażalnej liczby kalorii pod postacią pizzy, gofrów i lodów), przenieśliśmy się na końcówkę trasy rowerowej, żeby podziwiać pędzących na rowerach pół-ironmanów. Wzium wzium, wzium.. Słońce wali z nieba, a oni pędzą... Spora część z nich - z uśmiechami! Za chwilę wybiegną na trasę biegową strzelić sobie mały półmaratonik.. Wyglądają, jakby nic sobie nie robili z pokonanych 90 km na rowerze i niespełna 2 km w wodzie! Szacun, mi się to w głowie nie mieści ;) Dupsko mnie boli na myśl o 45 km roweru w ramach 1/4, a dwa razy więcej jest dla mnie chwilowo kompletnie abstrakcyjne :D

Zmagania biegowe dzielnych "połówkowiczów" śledzę już na wpół świadoma. Dochodzi godzina 16:00, a to oznacza, że jestem na nogach już ponad 10h, z czego na świeżym powietrzu ponad 8.. Z lekką zazdrością patrzę na moją małą 4,5 - latkę, która nic sobie z tych godzin na dworze nie robi i hasa jak mały króliczek z reklamy pewnych baterii. Mi się już powoli wyłączają wszystkie systemy, lokatorka zdaje się stosować szantaż na zasadzie - albo się kładziesz, albo będę kopać w pęcherz. Albo zwyczajnie włączy drzemkę na tej ławce pod drzewem. No to zabieram cały swój dobytek i człapię w stronę hotelu, zwalniając co chwilę, żeby sobie posapać. Krótko po dotarciu do pokoju zamykam oczy i staram się choć troszkę podładować baterie ;) Okazuje się, że cała załoga naszego pokoju postanawia mi towarzyszyć ;) Czyli może nie jest ze mną tak źle jeszcze, skoro wszyscy się zmęczyli? :D

O niedzielnej ćwiartce napiszę w oddzielnym poście, bo ten już i tak jest za długi i pewnie nikt nie był w stanie doczytać go do końca! :D

Dla wytrwałych nagroda w postaci fotki z widokiem na jeziorko :)


Ahoj!

2 komentarze:

  1. no jak ja lubię Ciebie czytać :), czekam niecierpliwie na relację z ćwiartki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Załoga z Modrzejewskiej przeczytała do końca i jest pod wrażeniem :)

    OdpowiedzUsuń