środa, 11 grudnia 2013

Dzień konia... A w zasadzie wieczór...

Przeszłam dzisiaj samą siebie.. Postanowiłam zacząć szykować się na basen wcześniej niż zwykle.. żeby nie było, że wszystko w biegu i na ostatnią chwilę.. Później pomyślałam, że wezmę sobie do samochodu jakąś płytę, bo po likwidacji eski rock jakoś mi nie po drodze z vox fm.. żeby jeszcze grali tylko te stare disco-hiciory.. ale częstotliwość, z jaką pojawia się tam disco polo jest dla mnie niestety nie do zniesienia..

Spakowana, wyszykowana, wsadziłam karnet na basen do dowodu rejestracyjnego między prawo jazdy i awaryjne dwie dychy, takie na wszelki wypadek.. Ubrałam się, już miałam wychodzić, ale przypomniało mi się, że przecież nie wzięłam płyty! Chwyciłam płytę i poleciałam.. Uszłam zaledwie kilka kroków, kiedy uświadomiłam sobie, że zapomniałam telefonu.. "E tam, po co mi telefon na basenie?"

Wsiadłam do samochodu, odnalazłam jeszcze inne płyty, ostatecznie stwierdziłam, że puszczę sobie inna niż ta wzięta z domu. Zadowolona i rozśpiewana ruszyłam w stronę basenu.

Jak nigdy, wszystko układało się idealnie. Pierwszy newralgiczny lewoskręt - od razu, bez problemu. Jupi! Dojeżdżam do świateł - cyk - zielone. "To tak specjalnie dla mnie?" Hip hip hurra! Zajechałam pod basen prawie 10 minut przed czasem. "Jestem taka boska, że aż brakuje słów". Wysiadam z samochodu, chowam klucze do jednej kieszeni, sięgam do drugiej, żeby wygrzebać karnet... No. Szkoda, że go nie wzięłam z szafki w przedpokoju. Trudno, zapłacę za wejście, przecież właśnie po to są te "awaryjne dwie dychy". Fuck. Leżą razem z karnetem.. Przy okazji też z prawem jazdy i dowodem rejestracyjnym.. Pięknie.

Trzeba wracać i to szybko. Myślę sobie: "Zadzwonię do Łukasza, żeby mi rzucił te papiery przez okno i nawet nie będę musiała lecieć do góry, zaoszczędzę trochę czasu". Oh wait.. Przecież zapomniałam telefonu..

Nie muszę chyba dodawać, że w drodze powrotnej z basenu wszystkie światła były czerwone, a przede mną jechali sami maruderzy.. EH...

Zamiast być przed czasem, spóźniłam się 8 minut. To i tak nieźle, mogło być zdecydowanie gorzej, ale rozbierałam się w biegu do szatni :D

Na zajęciach dzisiaj miałam "sprawdzian" na 400m. Znaczy, ja sobie to tak nazwałam, bo po rozgrzewce i kilku ćwiczeniach przygotowujących, miałam przepłynąć te 16 długości bez żadnych przerw. Zresetowałam więc zegarek, żeby dokładnie zmierzyć, ile mi to zajmie. Nie wiem, czy osiągnięty wynik jest bardzo żenujący, czy tylko wyjątkowo kiepski, ale mój czas to 11'03" :) Nie umiem robić nawrotu koziołkowego, więc dopływałam do ściany i bardzo pokracznie się od niej odbijałam :P a to na pewno miało wpływ na wynik! ;)

2 komentarze: