piątek, 1 marca 2013

Jak to było i jak to będzie?

Chociaż jeszcze kilka miesięcy temu absolutnie nie wyobrażałam sobie, że mogłabym biegać, to teraz nie wyobrażam sobie tego nie robić. Mało tego, w wolnych chwilach wyszukuję w internecie nowych wyzwań biegowych. Ogarnęło mnie istne biegowe szaleństwo. Naprawdę ciężko w to uwierzyć, bo przez cały okres edukacji szkolnej unikałam biegania jak ognia. Na linii mety zawsze stała surowa wuefistka ze stoperem i tabelką, w której zawsze wychodziło, że straszna ze mnie cieniara. Mimo, że w innych dyscyplinach radziłam sobie lepiej niż dobrze, to bieganie zaniżało mi średnią ocen, ale także zabijało wszelką radość z tego typu aktywności. Chociaż to chyba ten stoper, tabelka i sroga mina nauczycielki sprawiały, że hasło "dzisiaj wychodzimy na stadion" powodowało u mnie ból brzucha. Ale to już przeszłość! Na szczęście :-)

Gdy zaczynałam biegać, krążyłam blisko domu, żeby w razie czego móc szybko wrócić, wziąć prysznic i się zrelaksować. Bałam się, że narzucając sobie za duże tempo, błyskawicznie się zniechęcę i wrócą awersje z czasów szkolnych. Zaczęło mi się jednak nudzić bieganie wciąż po tych samych trasach i zaczęłam eksperymentować. Wydłużyłam dystans, zaczęłam dość regularnie robić 5 km. Za namową znajomego biegacza, wraz z mężem wzięliśmy udział w 1 biegu z cyklu GP Amatorskiego Klubu Biegacza z naszego miasta (na leśnej, płaskiej, 5 km trasie). Kilka dni przed startem postanowiłam "wybadać" trasę i sprawdzić, czy w ogóle jestem w stanie taki dystans zmęczyć. Udało się i o dziwo - przeżyłam. Spodobało mi się to nawet. Ta atmosfera, ci ludzie.. Nie okazywali zniecierpliwienia na mecie, bo musieli na mnie trochę poczekać. Dotoczyłam się w ponad 35 minut, podczas gdy większość miała już ten dystans z głowy po 20-22 minutach.. Mało tego - gratulowali mi i zapraszali na kolejny bieg, w kolejnym miesiącu. To był chyba właśnie ten moment, w którym bieganie stało się przyjemne. Nie minął nawet pełen miesiąc, od kiedy pierwszy raz wyszłam na dwór, żeby zmierzyć się z zadaniem pt. "przebiegnij 10 minut", a ja byłam w stanie toczyć się przez 35 minut i na końcu byłam jeszcze z siebie nieziemsko zadowolona.

Wszyscy mi wtedy mówili, że nie zdziwią się, jeśli na kolejnym biegu pobiegnę jeszcze lepiej. Mieli rację, a ja cieszyłam się jak dziecko. Być może tylko ja to tak odbierałam, ale co mi tam, czułam się, jakbym miała takich trochę kibiców. Nie wiem, czy to kwestia tego, że biegacze są ludźmi otwartymi, a może to po prostu ci konkretni biegacze tacy są, ale poczułam w pewnym sensie tak, jakbym była częścią pewnej elitarnej grupy - grupy biegaczy. Wspierającej się, dopingującej i zagrzewającej do treningów. Zaczęło mi mocno zależeć, żeby poprawiać swoje wyniki. Żeby pokazać, że trenuję i pracuję nad sobą. Złościłam się, kiedy choroba rozłożyła mnie na łopatki, bo nie mogłam trenować do kolejnego biegu. Teraz, kiedy próbuję sobie przypomnieć emocje, które mi wtedy towarzyszyły, to robi mi się ciepło na sercu. Zmiana myślenia, jaka się we mnie dokonała przez zaledwie kilka tygodni, daje mi również ogromnego "kopa" do działania na innych polach życia. Czuję się teraz trochę tak, jakby nie było dla mnie rzeczy niemożliwych. Zdaję sobie sprawę, że to, co teraz piszę to truizm za truizmem, przeplatany gdzieniegdzie banałem, ale to wszystko prawda. Nie umiem tego ubrać w lepsze słowa, ale jestem pewna, że osoby, które przeszły podobną do mnie drogę, na pewno czują podobnie. Mam taką nadzieję ;-)

Po 3 startach w GP zaczęło mi się robić mało. To był grudzień, okazji do biegania nie było za wiele, a co dopiero okazji do startów. Pod koniec roku w wielu miastach są organizowane Biegi Sylwestrowe. W naszym mieście również, więc postanowiłam, że wezmę udział w takiej imprezie. Dystans znany, lubiany i przede wszystkim - w zasięgu moich możliwości. Mimo, że na metę wpadłam jako 3 od końca (za mną była już tylko jedna pani i 80-kilkuletni pan), to byłam z siebie nieziemsko dumna. Dostałam też medal, chociaż te były przewidziane dla wszystkich. Jeden powie: "a z czego tu się cieszyć? z miejsca trzeciego od końca?", ale to nic. Można na to spojrzeć w taki sposób, ale można też powiedzieć, że wygrałam z każdym, kto tego dnia w ogóle nie biegał, nie zmierzył się z tym dystansem i nie spróbował swoich sił. Ja to zrobiłam i czułam się wygrana. Zresztą, biegałam wtedy zaledwie od 3 miesięcy.

Postanowiłam sobie, że ten rok poświęcam całkowicie bieganiu. Ten rok jest po prostu mój. Nie ma czekania i odkładania na jutro. Jutro to może być futro, trzeba czerpać z życia pełnymi garściami, tu i teraz, a nie "kiedyś tam". Zaplanowałam sobie starty na cały rok i nie zamierzam sobie odpuszczać. Moim cichym marzeniem jest przebiegnięcie maratonu, ale wiem, że ten jeden rok to trochę za mało, żeby się rzetelnie przygotować. Nie chodzi o jakieś wyśrubowane czasy, ale jednak moja forma wymaga trochę więcej pracy, żeby sobie nie napytać biedy. Jestem przecież matką :-P

Oto mój kalendarz na ten rok (nie wykluczam dodania jeszcze jakichś imprez):

5.01 - GP 5km - czas 31' 13", średnie tempo 6:11
9.02 - Bieg Urodzinowy Gdyni 10km - czas 1h 5' 15", średnie tempo 6:26
16.02 - GP 5km - czas 31' 41", średnie tempo 6:18
9.03 - GP 5km - czas 27'59", średnie tempo: 5:35
17.03 - Bieg Zaślubin z Morzem 15km
20.04 - Bieg Górski 5km/15km
11.05 - Bieg Europejski 10km
26.05 - Bieg Wenedów 10km
21-22.06 Nocny Bieg Świętojański 10km
13.07 - Kros po Górze Chełmskiej 5km/10km
17.08 - Cross po Chełmskiej 5km
27.10 - Nocna Ściema Półmaraton
11.11 - Bieg Niepodległości 10km
28.12 - Bieg Sylwestrowy 5,3km

Myślę, że plan, choć miejscami bardzo ambitny, jest w pełni do zrealizowania. Czas pokaże.
Do październikowego półmaratonu zaczęłam się przygotowywać już teraz, mimo, że zostało jeszcze naprawdę bardzo dużo czasu. W kolejnych wpisach będę zdawała relację z kolejnych treningów i tego, jak mi idą przygotowania.

Tyle na dziś. Dobranoc :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz