To był naprawdę owocny weekend. Ale może od początku..
Od jakiegoś czasu chodził mi po głowie pomysł wzięcia udziału w biegu na 5 km w Sianowie. Mąż stukał się w głowę, mówiąc "zwariowałaś? dzień przed Biegiem Wenedów (10 km) chcesz lecieć na piątkę?". Nie. Nie zwariowałam, po prostu stwierdziłam, że w ramach rozgrzewki przed tą dyszką, można sobie strzelić 5 km, bo w sumie.. czemu nie? :)
W zeszłym roku podczas Biegu Wenedów było bardzo ciepło. Start o godzinie 12 w ciepły dzień to naprawdę masakra. Teraz w Gdyni (Bieg Europejski) było ciepło i słonecznie, biegło mi się bardzo ciężko, a wtedy w Koszalinie było jeszcze cieplej.. Istniało więc zagrożenie, że ten bieg może się okazać wyścigiem o przetrwanie i dotarcie do mety za wszelką cenę ;)
Natomiast start w Sianowie zaplanowano na 16:30.. Jak wiadomo, im później, tym chłodniej :) Ostatecznie siła moich argumentów zwyciężyła, udało mi się zmontować niezłą ekipę ;) i wyruszyliśmy do Sianowa.
Pogoda była dosyć przeciętna.. dla kibiców, ale dla biegnących była całkiem dobra. Może trochę za mocno wiało, ale przynajmniej nie było za ciepło! Podjęliśmy decyzję, że atakujemy życiówki. Ostatnio na 5 km biegłam w Kłosie, na początku marca.. Wtedy wykręciłam czas 27'59" i miałam cichą nadzieję, że uda mi się trochę zejść :) Nieśmiało myślałam o rozmienieniu 27', ale cieszyłabym się z każdej urwanej sekundy.
Bieg był bardzo kameralny. Rozgrywano jeszcze rywalizację na 15 km, ale łączna ilość biegaczy nie przekroczyła setki. Na 5 km startowało 45 osób. Startowaliśmy w parku, wybiegaliśmy na jedną z tras wylotowych z Sianowa i w połowie dystansu zawracaliśmy. Wiedziałam, że ostatnie 300 metrów biegnie inaczej, ale nigdzie nie było rysunku trasy, więc nie spodziewałam się, jak wygląda finisz no i przede wszystkim - nie wiedziałam, kiedy mam zacząć cisnąć na maksa. Trochę szkoda, bo może, jakbym wcześniej wiedziała, jak wygląda końcówka trasy, to wynik byłby jeszcze lepszy.. No ale nic straconego. Jeszcze trochę biegów przede mną, będą okazje :)
Przez pierwsze 1,5 może 2 km trzymałam się kolegi, który leciał na 15 km. Starałam się przynajmniej ;) Później na chwilę się zamyśliłam i kolega mi uciekł ;) ale to nic, bo ja i tak zaraz miałam zawracać. Po nawrotce, przez pierwszy kilometr toczyłam ostry bój w głowie, żeby nie zwalniać. Zegarek pokazywał mi jakieś cuda, ale nie wiem, czy to kwestia źle skalibrowanego footpoda, czy trasa była źle oznaczona.. Patrzyłam na przebyte kilometr i na czas.. Doszłam do wniosku, że jest cienizna i że muszę naprawdę mocno przyspieszyć, bo inaczej nie zrobię nawet 28 minut, a co dopiero mniej..
Kiedy zegarek pokazał mi dystans 4,15 km przypomniałam sobie, że na początku wyścigu widziałam wymalowane na jezdni "500 m " i to w tym kierunku powrotnym.. Uświadomiłam sobie, że to miejsce jest już tuż przede mną i wtedy mi się zaświeciły oczka. To oznaczało, że jestem jakieś 600 metrów przed metą, a nie tak jak pokazywał zegarek - 850. To niby tylko 250 metrów, ale w tempie 5:20 na kilometr to daje 1'20". Czyli całkiem sporo!
Na ostatnich metrach już niewiele pamiętam, bo starałam się podkręcić nieco tempo i przede wszystkim skupiałam się na tym, żeby nie pomylić trasy. Przyglądałam się czujnie osobom, które kierowały ruchem i słuchałam wszystkich wskazówek. Jak nigdy! ;)
Kiedy usłyszałam Szwagierkę krzyczącą moje imię, wiedziałam, że meta jest już naprawdę blisko, chociaż nie spodziewałam się, że dokładnie kilkadziesiąt metrów za zakrętem ;) Muszę jednak przyznać, że jak na zegarze zobaczyłam 26 minut i kilka sekund, to dostałam takiego speeda, że myślałam, że mi się podeszwy zapalą ;) Mój rezultat to 26' 19". Nie tylko rozmieniłam 27 minut, ale zbliżyłam się do 26 minuty i myślę, że w niedługiej przyszłości będą szanse na zejście do 25 minut z groszem! Super. Nie spodziewałam się tego w najśmielszych snach.
Po jesienno-zimowym cyklu GP w Kłosie, myślałam, że wykręcenie tych 27'59" było nieludzkim osiągnięciem i że szybciej to raczej nie będę w stanie biegać. Myliłam się i to jak mocno. Nie ma się jednak co czarować. To zasługa treningów, dzięki którym się rozwijam, ale i dzięki którym jest mnie coraz mniej. A to logiczne, że będąc lżejszą, jestem w stanie biec szybciej :)
Miłą niespodzianką okazało się to, że zajęłam drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej i stanęłam na podium. Dostałam też statuetkę! Muszę teraz wygospodarować jakieś specjalne miejsce na statuetki ;) Chociaż może się okazać, że to będzie moja jedyna taka nagroda w całej "karierze"... Zawsze mogę wygrzebać swoje inne puchary, ale to już będzie się ocierało o robienie "ołtarzyka", a tego jednak wolałabym uniknąć ;) Nie jestem AŻ takim sportowcem ;D
Bieg w Sianowie okazał się owocny również dla męża i Szwagra, oraz dla wielu znajomych biegaczy. Chociaż trasa nie ma atestu, to ja sama sobie uznaję te 5 km :P
Nadeszła niedziela. Ustaliliśmy, że po tych życiówkach nie będziemy na Biegu Wenedów lecieć w trupa, potraktujemy tę imprezę bardzo lajtowo, raczej rekreacyjnie :) Dodatkowo za takim podejściem, w moim przypadku, przemawiał fakt, że wstałam z naprawdę kiepskim samopoczuciem. Nie wiem, czy to późna kolacja, czy coś innego, ale żołądek zastrajkował i czułam się naprawdę fatalnie. Jak jechaliśmy z mężem na start, to byłam blada jak ściana i zaczynało mi świtać w głowie, że może jednak powinnam się wycofać ze startu.
No ale przeczekałam te fale czarnych myśli.. i dobrze! Nie ma się co rozczulać :D Założenie było takie, żeby sobie spokojnie przelecieć ten dystans, bez napinki i jakiegoś wielkiego ciśnięcia :) Biegłam razem z koleżanką, która ostatnio nie miała za wiele czasu na treningi i chyba trochę nie wierzyła, że uda jej się ten dystans zmęczyć. Ja początkowo też nie wierzyłam, że będę w stanie dotrzeć do mety, bo tak mniej więcej do 5 km było mi najzwyczajniej w świecie niedobrze. Później już trochę mi się poprawiło i wiedziałam, że do mety dotrę na pewno. Pytanie tylko, w jakim stanie ;D
Większość trasy zleciała nam na ploteczkach i żarcikach o tym, jak to strasznie szybko biegniemy ;) Pozdrawiałam wszystkich znajomych i pozowałam do zdjęć, bo tak jak podejrzewałam, po pierwszym kilometrze nabrałam kolorków i już nie było widać, że jestem osłabiona i blada ;)
Jeśli miałabym porównywać ten bieg z ostatnią Gdynią, to trzeba powiedzieć, że pogoda naprawdę ma ogromne znaczenie. W Koszalinie biegło się o wiele lżej.. Znów, tak jak w Sianowie, kibice mieli słabą pogodę, bo było raczej chłodno, ale dla biegaczy - super! Wiem, że kilka osób zrobiło życiówki, a na szczególną uwagę i wielkie gratulacje zasługuje Mateusz W., który moim zdaniem pozamiatał i chociaż nie był 1, czy 2, a "dopiero" 8, to jednak mając na względzie jego wiek, naprawdę wiele jeszcze przed nim. O jego czasie (36'02") to ja sobie mogę co najwyżej pomarzyć.. Ja takie rezultaty miałam w październiku zeszłego roku na 5 km.. Śmiech na sali :D
Z jednej strony trochę żałuję, że tak kiepsko się czułam, ale z drugiej strony... cieszę się z tego! Brzmi dziwnie, ale już tłumaczę. Gdybym czuła się dobrze, to pewnie bym się rzuciła na życiówkę. Drugi dzień z rzędu. No i wszystko byłoby super, gdyby nie jeden drobny szczegół: za tydzień półmaraton w Bytowie! A w zasadzie już za kilka dni, bo dokładnie 1 czerwca.
Moje gorsze samopoczucie uchroniło mnie przed kompletnym zużyciem nóg przed tą połówka :) Oczywiście - to pierwszy półmaraton i zamierzamy go po prostu zmęczyć na dobry początek, żeby wiedzieć w ogóle z czym się je taki dłuższy dystans. Tak czy siak będzie to mój rekord życiowy, bo to debiut na tym dystansie. Nie wiem, czy jestem w stanie zrobić taki dystans i czy to w ogóle jest "dla mnie", ale dopóki się z tym nie zmierzę, to się nie dowiem, prawda? :)
Jeśli mi się to spodoba i przede wszystkim - jeśli dobiegnę w całości :) to na jesieni będę mogła się pokusić o jakiś lepszy rezultat. Póki co, traktuję ten start jako wycieczkę biegową ;) Mąż się zadeklarował, że pobiegnie razem ze mną, więc nudzić się nie będę na pewno :)
Jedyne, co zakładamy, to to, żeby możliwie uwinąć się w 2,5 h :) A jak będzie? Zobaczymy :D
Jeśli chodzi o obydwa weekendowe biegi, to było naprawdę bardzo sympatycznie. W Sianowie kameralnie, a Koszalinie już trochę więcej osób (364), ale wszystko "u siebie", więc mnóstwo znajomych i życzliwych twarzy, a to buduje taką fajną, pozytywną atmosferę.
W najbliższym czasie uzupełnię galerię o moje nowe zdobycze :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz