wtorek, 7 maja 2013

Z naturą za pan brat!

Miniony tydzień był, delikatnie mówiąc, ciężki. Nie ma co do tego wracać, ale trzeba powiedzieć, że nie pozostało to bez znaczenia dla sobotniego biegu.

Wstałam z żołądkiem wywróconym na lewą stronę i z samopoczuciem ogólnie na "nie". Gdzieś z tyłu głowy zaświtała mi myśl, że może jednak powinnam sobie zrobić wolne. Przecież każdy to zrozumie, to nie z lenistwa, nie żadna wymówka.. Po atrakcjach z wtorkowej nocy, ciśnieniu 73/46 i trzech kroplówkach do samego rana, nie byłoby to chyba oznaką słabości, prawda?

Z drugiej strony... Za dobrze siebie znam.. W formułowaniu najbardziej wyszukanych wymówek mogłabym się doktoryzować. Wiele tygodni, a nawet miesięcy zajęło mi rozpracowanie własnej psychiki, żeby wreszcie osiągać to, na czym mi zależy, by nie ulegać pokusie odpuszczania. Swoje lenistwo umiałam naprawdę tak zręcznie zamaskować, że czasem nawet sama wierzyłam, że nie jest ono główną przyczyną tego, że się czegoś ostatecznie nie podjęłam.

A przecież wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono, więc postanowiłam spróbować zmierzyć się z tą trasą. Najwyżej dowiedziałabym się, że jednak 10 km krosu to dla mnie za wiele po kilkudniowych atrakcjach żołądkowych :) Co mi szkodzi? Do domu blisko, szpital też w zasięgu ręki... ;)

Z racji na moją "historię choroby" i to, że w sobotę jedziemy na dyszkę do Gdyni, postanowiłam trasę pokonać w spokojnym tempie, rozkoszując się jej urokami. To nie miejsce i czas na życiówki. Jak wszystko się korzystnie ułoży, to spróbuję przeprowadzić mały atak na Biegu Europejskim, ale jak będzie, to się okaże.

Dzięki wcześniejszym zapisom internetowym, cały proces rejestracji przebiegł bardzo szybko i sprawnie. Oświadczenie, że zdrowa na ciele i umyśle oczywiście podpisałam.. Chociaż czy to do końca była prawda? ;) Żarcik! Plan awaryjny obejmował zejście z trasy przy najmniejszych dolegliwościach, a skoro podjęłam decyzję o niecackaniu się ze sobą, to brnęłam w to dalej ;)

Na starcie pojawiliśmy się dosłownie na kilka minut przed 12. Stroiliśmy się w nasze nowe, żółte koszulki i zupełnie straciliśmy poczucie czasu. Na miejscu okazało się, że start został opóźniony o 5 minut. Czyżby czekali właśnie na mnie? :D (no wiadomo, że nie, ale głupio pogadać zawsze można :P )

W końcu wystartowaliśmy, dzielni biegacze z biegu głównego. Po przebiegnięciu pierwszego kilometra spotkaliśmy grupkę, która wystartowała na dystansie 3,33 km. Oni wystartowali chwilę po nas, a dzięki temu uczestnicy obu biegów mniej więcej w jednym czasie przebiegali przez drogę, którą specjalnie dla nas zabezpieczyła policja. Ledwo przekroczyliśmy jezdnię i już hyc do lasu.

Przy pięknej pogodzie, która panowała tego dnia w Koszalinie, las wyglądał naprawdę urokliwie. Ponieważ zaplanowałam tempo "spacerowe", to mogłam podziwiać spore kępki zawilców, które stanowiły piękne powitanie w lesie. Dalej już nie było tak kwieciście, ale również ciekawie!

Pierwszy leśny kilometr był dość ciasny, mało było możliwości wyprzedzania, a ponieważ dołączyła do nas grupka z biegu dodatkowego, to było nas dość sporo. Maruderzy na to narzekali, ale w takich okolicznościach przyrody to nawet nie przystoi marudzić! ;)

Trasa jak na moje oko była oznakowana bardzo dokładnie, przy pomocy taśm i sprawdzonych materiałów znakujących (mąka). Chociaż ja to akurat jestem do tego typu oznaczeń przyzwyczajona z Kłosa, więc szukałam pod nogami śladów z białego proszku ;) Być może niedostatecznie wyraźnie informowano uczestników biegu dodatkowego, że będą musieli się w pewnym momencie odłączyć od biegnących dłuższy dystans, bo kilka osób się pomyliło i zamiast zawinąć w połowie swojej trasy i udać się do mety, to podążyli trasą na 10 km. Szkoda, że akurat w miejscu rozwidlenia tras nie stała osoba, która mogłaby kierować ruchem. To na pewno by wyeliminowało pomyłki.

Wśród zbłąkanych biegaczy spotkaliśmy dwóch chłopaków, którzy tak na oko mogli mieć z 10 lat.. Później, już mniej więcej na 7,5 km spotkaliśmy dziewczynę, która również przegapiła swój zakręt. Pocieszyliśmy ją, że już niedaleko, a za chwilę punkt z wodą, więc jeśli czuje, że opada z sił, to zaraz będzie miała okazję się trochę zregenerować. Chociaż nie wiem, czy faktycznie pocieszająco brzmi "jeszcze tylko 2 km", podczas gdy ona nastawiała się na tylko 3,33 km, a miała za sobą już prawie 8... Do mety jednak dotarła i jak się później okazało, zgarnęła puchar.. Nie wiem czy jako zadośćuczynienie, czy w wyniku pomyłki.. W każdym razie stanęła na najwyższym stopniu podium.

Firma, która prowadziła pomiar czasu miała jakieś problemy techniczne, które zaowocowały sporym bałaganem na liście wyników. Pomieszane numery, pomieszane czasy, kompletny chaos. Mnie to akurat zupełnie nie dotknęło, bo na swoim zegarku widziałam, ile czasu zajęło mi pokonanie trasy, a ponieważ nie ścigałam się z nikim, a bardziej toczyłam bój z własną psychiką, to wynik końcowy w postaci ciągu cyferek i lokaty był dla mnie sprawą naprawdę drugorzędną. Chociaż dało się słyszeć wiele niezadowolonych głosów.. Szkoda, że pierwsza fala niezadowolenia uderzyła we współorganizujących całe przedsięwzięcie - stowarzyszenie SFX, naszych pozytywnie zakręconych biegaczy, którzy akurat w kwestii pomiaru czasu nie mieli wiele do powiedzenia, bo ten aspekt leżał w gestii drugiego organizatora. Jednak trzeba chłopakom przyznać, że stawali na rzęsach, żeby sytuację naprostować i dzielnie brali na klatę wszystkie pretensje.

Wracając do zawodów. Miłym akcentem i na pewno fajną pamiątką był drewniany medal oraz okolicznościowa koszulka. Trzeba zaznaczyć, że bieg był całkowicie darmowy! Chyba właśnie to przyciągnęło na start bardzo wielu amatorów. Można było przyjść, wziąć udział w biegu, otrzymać w nagrodę medal i pamiątkowy t-shirt, nie płacąc za to kompletnie nic. Mimo kilku drobnych niedociągnięć, które akurat mi zupełnie nie przeszkadzały, trzeba sobie powiedzieć jasno: sobotni bieg z cyklu "zBiegiemNatury" w Nadleśnictwie Karniszewice był doskonałym przykładem propagowania idei biegania i ogólnie - ruchu na świeżym powietrzu. A jeśli dodać do tego jeszcze piękną pogodę, to czego chcieć więcej?

W późniejszym terminie uzupełnię galerię o moją nową zdobycz i być może jakieś foto z zawodów.

Teraz czas zejść na ziemię i przygotować mentalnie na dzisiejsze wspólne bieganie i jutrzejszy stadion. Potem już do soboty wolne. Być może przy okazji wizyty w Trójmieście uda nam się wyskoczyć na jakieś niedzielne wspólne wybieganko, bo biegaczy to ci u nas teraz dostatek! No. I tak ma być! :)

Wielkimi krokami zbliża się półmaraton w Bytowie. Z opowieści wiem, że tamtejsza trasa nie należy do najłatwiejszych, ale nie zamierzam się tym zniechęcać. Przyszły weekend, o ile zdrowie pozwoli, muszę przeznaczyć na trochę dłuższy bieg.. Na razie moim maksimum jest 15 km, które pokonałam w marcu w Kołobrzegu.. Mam nadzieję, że będę w stanie pokonać te przeszło 21 km..

Keep calm and "run bitch, run"! ;)

1 komentarz: