poniedziałek, 30 września 2013

Być maratończykiem...

Być maratończykiem - to zapewne marzenie wielu początkujących biegaczy. Ba - założę się, że to marzenie wielu osób które nawet palcem nie kiwną w kierunku jego realizacji - ale to już inna para kaloszy.

Wróćmy jednak do początkujących biegaczy, niektórzy z nich traktują maraton niczym Święty Graal - ale w odróżnieniu od męczarni średniowiecznych poszukiwaczy - dziś wielu chce go "tu i teraz" niczym hotdoga za 1zł z Ikei.

Przeczytałem wiele książek "biegowych", setki artykułów w sieci... no mam już tak, że jak mnie coś zainteresuje, to nie odpuszczę. Nie twierdzę, że pozjadałem wszystkie rozumy, ALE...

"Bieganie metodą Danielsa" - książka którą wziąłem na warsztat jako pierwszą. Najważniejsze, co należy wyciągnąć z tej książki, to fakt, że Jack Daniels to nie to samo co Jack Daniel's (który wszędzie gdzie się da wyskakuje ze swoją łychą). Druga sprawa - to podejście do biegania - czysto techniczne, oparte na tysiącu lat treningów miliardów ludzi. Pan Jack poznał tajemnicę biegania, więc wszystko ma swój cel. Ustalił strefy treningowe w których należy się poruszać, masz biegać z tętnem "od-do", co p. Jack ładnie ubrał też w VDOTy i szacowane tempa, do tego ładnie skroił tabele na wszystko. Generalnie - wszystko, co nie w strefie nie służy niczemu dobremu.

Jego podejście do treningu ma sens. Bo skoro pobiegło się w trupa 5km i coś z tego można oszacować, to każdy z nas - amatorów ma od czego wyjść. Szacujemy sobie VDOT, obliczamy jak mamy trenować i to czynimy Od zawodów do zawodów możemy weryfikować tempa, korygować treningi. Bardzo lubię takie techniczne fiku-miku. Czego chcieć więcej, gdy czarno na białym napisane jest co i jak? Ta książka właśnie taka jest. 


Ot broszurka "Biegać szybko i bez kontuzji" dostępna bez opłat. Gordon Pirie miał swoje sukcesy i na bieżni i w biegach przełajowych. Książka wpadła mi w dłonie przez przypadek. Od razu przypadła mi do gustu... W końcu jest w tej książce coś, co czytamy z wypiekami na policzkach - że oto my, z autorem, rozwikłaliśmy spiskową teorię dziejów. Gordon udowodnił, że od dawien dawna wszyscy biegali w prostych tenisówkach za kilka pensów i nikt nie miał wtedy żadnych kontuzji... Chwila - jak to, biegali dużo, szybciej niż my, a robili to w butach ze skórzaną podeszwą... bez kontuzji. Hmm... no dało mi to do myślenia... Szczególnie, że po pierwszym Kłosie (lokalny wyścig na 5km - polecam), w trakcie którego biegłem na jakiś szalony wynik rzędu 28 minut napuchło mi kolano. Półtora tygodnia bez biegania i można było zacząć przygodę biegową od nowa. W tym czasie doszły do mnie nowe zelówki w stylu minimalistycznym z szaloną podeszwą kilkumilimetrowej amortyzacji oblanej w gumie Vibram. But taki wymusił na mnie zmianę techniki, no nie dało się biec "z pięty". Tak jak biegając boso trzeba lądować "ostrożnie" - śródstopiem / całą stopą. Wyższa kadencja (przebieranie nóżkami) zapewnia również, że a) nie oddajemy susów - mniejsze przeciążenia b) "podskakujemy niżej" - znowu zmniejszamy obciążenia. Wiele się zmieniło w moim bieganiu. Nogi zaczęły boleć na nowo i to w miejscach, które wcześniej nie bolały. Ale bóle łydek w końcu przeszły, a kolana - czuję, że ich nie obciążam tak jak kiedyś. Przy okazji kadencji - jeżdżąc na rowerze zdarzały mi się bóle kolan, szczególnie po ciężkim pedałowaniu w lesie - podniosłem kadencję do 95 i... no kurczę - kolana nie bolą. Także książeczkę polecam - niestety dla niektórych - broszurka po angielsku.

"Urodzeni Biegacze" - ot książka "o bieganiu"... Nie no... "jak chce się biegać, to trzeba wyjść z domu i biegać" - proste i popieram to, jednak do książek tych zaglądałem i tak w przerwach regeneracyjnych, ewentualnie wspierając superkompensację leżąc w bezruchu :)
Książka ma się tak do Biegania metodą Danielsa jak Biblia do Biblii Linuksa. Czy da się napisać ciekawie o bieganiu? Tak. Motywem przewodnim książki jest bieganie długodystansowe. Długodystansowe - tj. takie, którego dystans jest dłuższy od maratonu. Główny wątek przeplatany jest zapierającymi dech w piersi opisami biegów na - bagatela 100 MIL i więcej, czyli ponad 160km. Oj... bolą nogi od samego czytania... Ale nie tylko bolą. Książka budzi w nas instynkt biegacza. Wróóóóóć... Książka stara się udowodnić, że w każdym z nas taki instynkt jest i można (należy) go obudzić. Autor wymyślił sobie, że człowiek - choć słaby i pozornie nie przygotowany do biegania, jest jak najbardziej do tego stworzony. Tak, są szybsze zwierzęta, ale Chris wymyślił, a kilku badaczy to potwierdziło, że UWAGA - człowiek polował poprzez "zabieganie" zwierzyny na śmierć. No niezłe jaja... Ludzie dymali przez pół dnia za łanią, żeby padła z przegrzania. Kto ma psa może potwierdzić, że większość jamników padnie podczas szybszej połóweczki ;)... Przy okazji autor rozprawia się z obecnym przemysłem obuwniczym. Najwięcej dostało się firmie Nike - za chęć do zysku. Wątek podobny do poprzedniej, wszystko rzeczowo uzasadnione.

"Jedz i biegaj". To chyba naturalna kontynuacja po wcześniejszym tytule. Książka o ciężkim dzieciństwie i dorastaniu. Scott wcześnie zaczął biegać, dotruchtał do ultramaratonów, a potem, wskoczył na tory wegańskie i stąd ta książka biegowo-kucharska. Odpuszczam sobie te wegańskie wątki, ponieważ dania wydają się być niewykonalne w naszych warunkach. Sam Scott przyznaje, że w pewnym okresie zadłużył kartę, aby zdrowo jeść - no krejzol. Nie ma takiego jedzenia ani w Sano, ani w Lidlu, więc wymiękam, tak wiem, zapewne w Koszalinie da się coś kupić z tych ciekawostek w Piotrze_i_Pawle - ale mi nie po drodze i basta. Scotta widzieliśmy w śniadaniowej tv... Pitu, pitu o ultramaratonach. Promocja zadziałała. Książka w biblioteczce. Polecam, przepisów na szczęście mało - po jednym na zakończenie rozdziału, o bieganiu za to reszta. W przeciwieństwie do tej "recenzji", która w 90% dotyczy przepisów :D 

"Bieganie metodą Gallowaya". Gdy zaczynałem "bieganie" byłem jej wiernym wyznawcą... Tzn. nie wiedziałem, że nim jestem, bo z książką zetknąłem się niedawno. Otóż pan Jeff, który o bieganiu wie wszystko, zachęca, aby do biegania podchodzić jak pies do jeża. Trochę pobiegać, a jak opadamy z sił, pomaszerować, potem znowu pobiegać... no wypisz wymaluj - marszobieg. Ale nie taki zwykły... Tu podobnie jak u Danielsa wszystko ma swój sens. Parafrazując: "Biegaj i maszeruj od samego początku a ukończysz maraton z czasem lepszym niż byś biegł". No niewydajemisię. Nie da się jednak ukryć, że wiele z proponowanych rozwiązań ma sens. Fajnie się czyta, jak to otyły pięćdziesięciolatek ledwie wychodził na jogging, a po kilku latach przelatuje maraton poniżej 3h, dzięki tej fantastycznej metodzie. Aaa... pan Jeff prowadzi sklepy dla biegacza - nie zapomnijcie, że buty trzeba wymieniać zaraz jak tylko stracą swoje właściwości... Aaa... jak już kupujecie buty i wam pasują, to kupcie ich dwie- trzy pary. W dzisiejszych czasach trudno o dobre buty... Tjaaa

Co to ma do cholery wspólnego z tematem "Być maratończykiem"?
    Jaki morał z przeczytania tych wszystkich książek? Ano Daniels namieszał mi w głowie. Tak, biegałem wg jego planów, ale nigdy nie wytrwałem dłużej niż kilka tygodni - ot strzeliłem sobie cięższy interwał od święta. Potem przeczytałem gdzieś: Na ch*j komuś trener, skoro biega na 10km wolniej niż w 40 minut? Wtedy już zupełnie sobie odpuściłem, a skupiłem się na tym, aby 3, 4 razy w tygodniu wyjść po prostu pobiegać, zwiększając powolutku dystans. Z Gallowaya wyszło, że bieganie szybkich milówek (1,6 km) to owszem, on poleca - do maratonu. Gordon i Chris zabili mi ćwieka - moje dotychczasowe - jeszcze nowe buty biegowe odwiesiłem na haczyk "byle nie do biegania". Doczytałem kilka publikacji... o jakże teraz modnym trendzie na minimalizm... z badań wynika, że najmniej energii traci biegacz biegnący na bieżni amortyzowanej pianką o grubości 10mm. Zainwestowałem w tanie buty z Decathlonu, nawet je ostrugałem nożem. I wiesz co? Dobrze mi z tym, że popróbowałem różnych rozwiązań. Wiem co to znaczy lekki but - ważący 180 gram w rozmiarze 46. Wiem jak się biegnie w klocku o wadze ponad 300 gram. Różnica jest kolosalna.
    Co by mi dała wiedza "od sprzedawców"? Że a) potrzebuję specjalnych butów - oczywiście najlepiej z wideoanalizą na bieżni... b) dobry but musi kosztować - w końcu chodzi o zdrowie... c) but - nawet ten najlepszy szybko się zużywa, więc 3 pary na sezon to minimum... d) a jak złapię kontuzję - to najprawdopodobniej potrzebuję specjalnych wkładek (tak, tak, w "Urodzonych" napisali, że przydają się gdzieś tak 2% populacji - reszta nie potrzebuje takich korekt, ale producentom wkładek jest co innego na rękę, producentom butów jak i ich sprzedawcom pasuje zresztą ta wersja - jest spychologia a i da się na tym zarobić). Więc marketing wie jak sobie poradzić z problemami, które sam stworzył. Przy okazji... w trendzie na minimalizm Nike zaczął robić serię Free, New Balance - Minimusy, Adidas - Adipure Motion itd. Oczywiście, te buty kosztują tyle samo co superamortyzowane buty i nikt ich nie zaleca "początkującym", ale widać, że producenci wyczuli trend i rzekę pieniędzy.
    Galloway napisał "na stworzenie biegacza potrzeba 10 lat". I to jest najważniejsza rzecz jaką trzeba wyciągnąć z tej całej dłubaniny. Gdy przyjechałem na Kłos, była to moja druga, albo trzecia przebiegnięta "piątka". Nie wierzyłem, że przeżyłbym przebiegnięcie 10 km. Jednak dystans ten był wkrótce w moim zasięgu. 15 km w Kołobrzegu było moją pierwszą 15 i skończyła się prawie tak samo fatalnie jak pierwszy Kłos. Czy wyciągnąłem z tego naukę? Tak. Nie biegam "na maksa" na dystansach, których nie "wybiegałem". Nie - nie muszę pobiec maratonu. Nie czuję takiej potrzeby - teraz. Spokojnie, przyzwyczaję nogi do biegania dłuższych dystansów... niech to przyjdzie naturalnie. Ale... niech to będzie też ambitne - szybkie bieganie. Nie chcę biec maratonu w 5-6h. Dzisiaj - mam takie wrażenie - wiele osób chce go "pobiec" aby coś udowodnić, zaimponować znajomym, ew. zaliczyć. Czy o to chodzi w bieganiu, żeby przyjemność biegania sprowadzić do przebiegniętego w mękach i żałosnym tempie "królewskiego dystansu"? Czyż nie lepiej wzmocnić nogi, dać wszystkim ścięgnom, więzadłom i mięśniom przyzwyczaić się do zwiększonych obciążeń?
    Co to znaczy "dobry czas"? Jest sobie bardzo znany maraton w Bostonie. Aby poradzić sobie z tłumami startujących i utrzymać również odpowiedni poziom imprezy, ustalono minima jakie trzeba spełnić, aby móc zapisać się na imprezę... Otóż trzeba przebiec wcześniej inny maraton w czasie:
AGE GROUPMENWOMEN
18-34
3hrs 05min 00sec
3hrs 35min 00sec
35-39
3hrs 10min 00sec
3hrs 40min 00sec
40-44
3hrs 15min 00sec
3hrs 45min 00sec
45-49
3hrs 25min 00sec
3hrs 55min 00sec
50-54
3hrs 30min 00sec
4hrs 00min 00sec
55-59
3hrs 40min 00sec
4hrs 10min 00sec
60-64
3hrs 55min 00sec
4hrs 25min 00sec
65-69
4hrs 10min 00sec
4hrs 40min 00sec
70-74
4hrs 25min 00sec
4hrs 55min 00sec
75-79
4hrs 40min 00sec
5hrs 10min 00sec
80 and over
4hrs 55min 00sec
5hrs 25min 00sec
źródło tabeli
    Łatwo nie ma - więc no dobra... daję sobie +23% VAT... a co... czyli, jak nie będę miał szans na 3h45 nie startuję. Zwróć uwagę, że w tym czasie mijaliby mnie "staruszki" z grupy 55 i ryczące 40... no bez jaj! Wstyd biec.
    Co mnie skłoniło do takich przemyśleń? Biegłem jakiś czas temu z kuzynem... Na 10km biega w czasie 31minut, 5km w 15minut i parę sekund... Generalnie - biegowy kosmos. Zapytałem, w jakim czasie biega maraton... pewnie jakieś 2:20... Eeee... Gdzie tam... nie biega takich dystansów, ani nawet połówek. Po co mu to? Hmm... No właśnie... po co mam biec na zaliczenie? Może lepiej maksować dyszki, równolegle wydłużając się do połówki? Może lepiej bawić się bieganiem. Mam całe życie na bieganie. Mogę małymi kroczkami dojść choćby do ultramaratonu - mogę wszystko. A jak ma mnie ściąć kontuzja w tym roku i urwać mi ścięgna, to tym bardziej nie warto przyspieszać biegu wydarzeń zapisem na maraton. We have all the time in the world... time enough for... run ;)
    
   Parę dni przed tym, jak Jacek miał jechać na maraton wdałem się z nim w dyskusję... zapoczątkowaną przez artykuł z wrześniowego Prestiżu... Próbowałem mu wybić z głowy maraton w 5h, coś tam chciałem przemycić o butach i o tym, że to nie one odpowiadają za kontuzje, ale technika biegu i nasze przebiegi. Dlaczego tak trudno przyjąć, że może jest "za wcześnie"? Dlaczego nie chcemy czasami odpuścić... Czy warto ryzykować utratę zdrowia by ostatecznie odpuszczać treningi lecząc kontuzję?
   Przebiec maraton w zdrowiu i z satysfakcjonującym wynikiem - życzę wszystkim! Aaa... i rozsądku w dobieraniu celów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz