Koszaliński Bieg Górski za nami. Jesteśmy Góralami!
Pogoda nie mogła być lepsza - piękne słońce, przyjemna temperatura, lekki wiaterek, który delikatnie chłodził, ale nie przeszkadzał. A może to emocje nie pozwalały odczuć chłodu? W każdym razie, warunki - bajka.
To był pierwszy taki bieg, gdzie mieliśmy własnych kibiców. Z tą najmłodszą włącznie! Usłyszeć od dziecka na mecie "bawo-bawo" - bezcenne :D Atmosfera niepowtarzalna :) Dużo znajomych twarzy i życzliwych osób. Słowem - super.
Startowaliśmy w ekipie trzyosobowej, tak jak w lutym w Gdyni. Od początku było wiadomo, że mąż poleci szybciej, bo nie ma konieczności, żeby mi pomagał zamiatać tyły.. ;) Ja natomiast zostałam przewodnikiem dla szwagra. Pierwszy raz na trasie, "zapomnieliśmy" mu powiedzieć, że to nie takie zwykłe 5 km..
Trzeba to powiedzieć: trasa jest trudna, naprawdę wymagająca. Zwłaszcza, że dopiero niedawno zaczęłam biegać po terenie innym niż płaski. Przedłużająca się zima jakoś mi nie pomagała w zmianie profilu trasy :) Na szczęście wreszcie nadeszła wiosna.
Pierwsze 1,5 km to niezły wycisk. Nie było za wiele czasu na porządną rozgrzewkę i wyszło tak, że ten początkowy odcinek musiał robić za takową. Kolejny kilometr z kawałkiem jest lżejszy, głównie z górki. Później znów zaczyna się wesoło. A jak już pokona się te dwie prawie pionowe ściany.. Nooo, to jest się już prawie w domu.
Na treningach starałam się każdy podbieg pokonywać faktycznie w biegu. Nie jest to wcale takie proste i oczywiste, bo zwłaszcza na tych ostatnich dwóch podbiegach jest naprawdę hardkorowo i ma się wrażenie, że ten cały "bieg" jest bez sensu - że szybciej by się podeszło. Jednak na zawodach postanowiłam podejść (haha) do sprawy trochę inaczej. Jak się okazało - praktycznie każdy pokonywał górki w marszu. I to nie tylko te "główne", ale wszystkie! Ja ograniczyłam się do tych najcięższych.
Obrana strategia pozwoliła mi przypominać na mecie człowieka ;) A nawet udało mi się "finiszować" w nie najgorszym stylu. Tym sposobem wzbogaciłam się o kolejny medal, a także cenne doświadczenie biegania po górkach.
Dzisiaj odpoczywam. We wtorek i środę planowe wspólne treningi, później może jakiś krótki trening w piątek, a w niedzielę atak na Szczecinek! Plan mam nieco zuchwały, bo chcę zmierzyć się z barierą 60 minut na dychę. Zmierzyć.. Ja chcę ją złamać! Nie wiem, co z tego wyjdzie - pożyjemy zobaczymy. Tych dyszek jeszcze kilka będzie, w razie czego, ale miło by było, gdyby udało się już teraz.
A może już kompletnie mi odbiło? :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz