wtorek, 2 kwietnia 2013

Wspólne bieganie po górkach - mój pierwszy występ :)

W każdy wtorek, przez okrągły rok, bez względu na pogodę, jest spotkanie grupy zapaleńców biegowych, którzy zachęcają do wspólnego wylewania siódmych potów :) Postanowiłam dzisiaj się na takie spotkanie wybrać, korzystając z wolnego popołudnia. Podobało mi się na tyle, że będę chciała z tego zrobić taką małą tradycję :) Może uda się to jakoś tak rozegrać, żebym mogła i we wtorki i środy chodzić na takie zorganizowane zajęcia.

Po zmianie czasu na letni jest dłużej widno i można sobie pozwolić na latanie po leśnych górkach bez obaw, że będzie za ciemno, czy coś w tym rodzaju :) Z racji tego, że mamy wiosnę, biegałam dzisiaj momentami po kostki w śniegu :)

Wyleciałam z domu na ostatnią chwilę, bo na miejsce zbiórki mam niecałe 1,5 km, więc trzeba się tam było jak najprędzej dostać :) Kiedy wreszcie dotarłam na miejsce, ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam, że na miejscu czeka jakieś 8-9 osób. Fajnie, widać, że to naprawdę WSPÓLNE bieganie, nie tylko z nazwy :)

Nie wiedziałam za bardzo z czym będę miała do czynienia, byłam trochę jak dziecko we mgle. Jednak powiem od razu, że całkiem świadomie. Nie chciałam się dopytywać, sprawdzać wcześniej, czy cokolwiek w tym stylu, żeby się nie zniechęcać. Znam siebie na tyle dobrze, że wiem, jak działają na mnie wiadomości takie jak "ostre, wyczerpujące podbiegi, dość wymagające dla początkujących". Takie coś mogłoby zadziałać jak kotwica i uziemić mnie w domu, albo w bardziej optymistycznym wariancie - sprawić, że poszłabym biegać sama po mieście. Lubię biegać po mieście, ale górki, mimo, że wymagające, są istotne i potrzebne w treningach.

Wstyd się przyznać, bo mieszkam tu całe życie, ale w ogóle nie znam Góry Chełmskiej. Orientowałam się gdzie jestem tylko w okolicach Sanktuarium, a później - im dalej w las, tym więcej wątpliwości. Nie bałam się, bo akurat orientację w terenie mam dość dobrą, jak na kobietę, a z gpsem w telefonie to jednak nie sposób się zgubić, ale jednak trochę mi było głupio, że nie znam tej okolicy praktycznie wcale. To się zmieni, już niedługo :D

Pierwszy kilometr to ciągły podbieg. Początkowo łagodnie, ale przy końcu już bardziej stromo. Niby nic, ale rozłożone na ponad 1000 metrów jednak daje ostro w nogi. Walczyłam ze sobą, żeby cały czas utrzymać się w truchcie, ale ostatnie metry to naprawdę można wziąć jedynie w cudzysłów, bo jednak tempo spadło chyba do poziomu pełzania ;) No ale w końcu dobrnęłam do góry. Cały czas towarzyszył mi kolega Michał, który dbał, żebym się nie zniechęcała. Miał dla mnie cenne wskazówki i podtrzymywał na duchu :) Było mi zdecydowanie raźniej :)

Na górze czekała reszta grupy i sądząc po niektórych komentarzach, chyba nie spodziewali się, że ruszę z nimi dalej. Oczywiście - w swoim dość żenującym tempie, ale jednak :)))) Michał postanowił dotrzymać mi towarzystwa na całej trasie i mam nadzieję, że się za mocno nie wynudził i nie umęczył ze mną :D

Reszta trasy była już spokojniejsza, chociaż przez zalegający śnieg miejscami drżałam o swoje nogi i cztery litery, bo jakbym się tam poślizgnęła, to mogłabym sobie co nieco otłuc. Na szczęście obeszło się bez wywrotek. Całość trasy według endomondo to 4,61 km i pokonałam je w zawrotnym średnim tempie 7:26 min/km, osiągając czas 34'18". Będzie co pobijać na kolejnych pagórkowatych treningach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz